niedziela, 23 listopada 2014

praca...


poniedziałek, 13 października 2014

piątek, 10 października 2014

"Nie mogę wyjechać na dłużej z domu, bo mam kałuże w piwnicy"

"Nie mogę wyjechać na dłużej z domu, bo mam kałuże w piwnicy" - informuje mnie Dorota, która mieszka w domu, który - choć na wzniesieniu - podchodzi wodą, gdy pada deszcz. W piwnicy Dorota trzyma porcelanę, którą handluje. Dzisiaj znowu piwnicę podlało. Jej mąż otworzył drzwi garażowe, bo "woda wyparuje". Dorota musi warować w domu, nawet latem, gdy robi sobie urlop, bo gdyby jej zalało porcelanę, to współmałżonek nie poleci tam z mopem. W ramach troski otworzy za to drzwi garażowe.
Dzisiaj też otworzył maskę samochodu, bo w nim grzebał. Od rana, a jest już po 15.00, maska jest nadal otwarta. Podobnie z komputerami, porozkręcał je i nie zamknął, bo przecież "jeszcze będzie tam kiedyś grzebał". Samochód Doroty to prawdziwa katastrofa. Od 3,5 roku nie ma przeglądu, bo mąż twierdzi, że ich nie stać. Olała więc sprawę, auto jest zarejestrowane przecież na niego. Niestety ostatnio samochód sam stoczył się z górki, mimo że ręczny był zaciągnięty. Jest też jakaś dziura, którą płyn do chłodzenia silnika przecieka. Mąż twierdzi, że nie stać ich na naprawę, więc teraz ona musi jeździć jego autem, a więc wstaje o godzinę wcześniej rano, żeby go odwieźć na kolejkę. Mąż w Google sprawdzał, co może być nie tak z samochodem, to jego sposób. Coś poczytał, coś pooglądał w aucie i zostawił otwartą maskę.
Wracając do tematu wody - kiedyś, gdy spadło ciśnienie wody, poszedł zrobić coś z termą, niestety przekręcił kran i zakręcił go nie w tę stronę, czyli odkręcił... Dowiedzieli się o tym o 4 nad ranem, gdy Dorotę obudził szum wody. O 6 rano normalnie by wstała, bo miała poranny lot. Niestety wstała 2 godziny wcześniej, by wysuszyć piwnicę. Mąż twierdził, że woda sama wypłynie, że niech sobie jeszcze pośpi... Od tej pory Dorota nie wyjeżdża na wakacje.
Małżeństwo ciągle nie ma pieniędzy, bo Dorota rozkręca firmę i to, co zarobi, pakuje w nią dalej. Jest więc zdana na łaskę męża. Samochód jest narzędziem jej pracy, tak jak i komputer. Gdy zepsuł się drugi, ten na którym mąż gra z dziećmi, a napieprzają codziennie, bo nic innego nie robią, dzieci weszły na komputer służbowy Doroty. Mąż uważa, że nie stać ich na naprawę. Teraz dzielą więc i auto, i komputer, bo ich nie stać. W domu cała masa rzeczy nie działa, włącznie z telefonem, na którym, żeby wstukać klawisze, można sobie połamać paznokcie od wysiłku, ale przecież nie kupią nowego, bo "ich nie stać".
Mąż pochodzi z bogatej rodziny. Ojciec zmarł. Matka ma trzy mieszkania i jeden 200-metrowy dom na południu. Rodzice rozwiedli się długo przed śmiercią ojca. Ale spadek po ojcu mąż oddał matce, bo jego zdaniem to jej pieniądze, bo w jego głowie jego rodzice nigdy się nie rozwiedli. Jego matka od dwóch lat nie przyjeżdża do nich, bo doprowadzała do szału Dorotę, od przekładania jej rzeczy w szafkach (sic!) po imputowanie, że kocha się w bracie męża, bo matka męża sama zdradziła swego męża z jego bratem. Po cichu, za Doroty plecami, mąż wysyła matce po kilka tysięcy euro raz na jakiś czas. Ciekawe, przecież nie mają pieniędzy... W konfliktach z matką zawsze matka staje na pierwszym miejscu. Gdy matka do nich przyjeżdżała na długie tygodnie i przywoziła ze sobą starego, śmierdzącego psa z cieczką, Dorocie to nie odpowiadało, ale mąż powiedział, że "jest niegrzeczna i chamska", że matka ma prawo przyjeżdżać z psem, bo przecież "to jego dom".
Mąż uważa, że jest najmądrzejszy na świecie. Nawet gdy wdał się w bójkę z wyrostkami i ugryzł jednego chłopaka aż do krwi, na sugestię Doroty, że mógł się czymś zarazić, odpowiedział, że tamten chłopak "na pewno był zdrowy". Na pytanie: "Skąd wiesz?", odpowiada: "Bo ci tak mówię, na pewno był zdrowy". I tak jest ze wszystkim. Gdy prosi go, by się umył - a potrafi nie wchodzić pod prysznic przez tydzień - zwyczajnie ją ignoruje. Szkoda, że nie zauważa, że z jego strony to niegrzeczne i chamskie śmierdzieć. Na szczęście kupili jakiś czas temu duży dom, więc Dorota ma gdzie uciec, gdy zapach się roznosi.
Dom jest w totalnym nieładzie, ale gry komputerowe i telewizyjne są w ciągłym użyciu przez męża i dzieci. Dorota sama miała przykre dzieciństwo, więc nie chce go dzieciom zabierać, więc nie zachęca ich do pomocy. Poza tym nawet gdy dzieci są proszone, by np. odkurzyć, zrobią to na takie totalne odpierdol się, że sama nieraz zwracałam im uwagę. Dorota więc musi robić wszystko sama.
Oczywiście w obecności znajomych, ale także i w domu, mąż zwraca się do Doroty per "księżniczko". Wszystkie koleżanki jej zazdroszczą. Szkoda jednak, że nie traktuje jej także jak księżniczki.
Dorota oczywiście może olać wszystko, rozwieść się, podzielić majątek, ale tkwi w tym gównie, bo jej szkoda dzieci, bo religia jej zabrania, bo jej się to nie opłaca. Mówię jej, że życie ma tylko jedno, ale ona pociesza się, że - zgodnie z jej wiarą - za jakieś 20 lat przyjdzie Jezus i zabierze ją do raju. Jest świadkową Jehowy.
Zawsze uważałam, że kobiety, które płaczem i fochami wymuszają coś na mężczyznach, są porąbane. Ale one zwyczajnie są zapewne bezsilne, bo trafiły na takiego dziada, który jest tak niedojrzałym egoistą, że nie widzi nic poza czubkiem własnego penisa. Jeśli jednak istnieją mężczyźni, którzy naprawdę potrafią iść na kompromisy i szanować swoje kobiety, to trzeba ich zalać formaliną i wstawić do muzeum. Inna sprawa, że kobieta musi być niezależna finansowo, bo mężczyźni to wykorzystują, tak jak mąż Doroty. Z drugiej strony przypuszczam, że wiele kobiet nie tkwiło by w takich związkach, gdyby same miały dobre posadki...

sobota, 4 października 2014

życie na fb

najpierw zaczęło się od publikowania zdjęć dzieci. same szczęśliwe mamy i piękne pociechy. jakoś to przełknęłam, choć walczę z przeludnieniem na świecie. każdego dnia rodzi się 360 000 dzieci na naszej pięknej planecie, mniej niż połowa ludziaków tej liczby każdego dnia umiera. rachunek jest więc prosty: więcej niż dwójka dzieci na jedną śmierć, ziemia przeludni się w tym tempie baaaarrrrrdzo szybko.
-angelina, nie myślałaś o dzieciach?
-nie. walczę z przeludnieniem na ziemi.

teraz boję się wejść na fb, bo atakują mnie posty z zaręczynami i ślubami. nie to, że czuję się odrzucona, bo nikt mnie na wesela nie zaprasza, ja po prostu wiem, że połowa małżeństw nie przetrwa, a te, co przetrwają, w większości przypadków będą nieszczęśliwe, bo nie będzie ich stać na rozwód. obecnie wielu ludzie nie stać na kredyt. i to właśnie tym kredytem wielu małżonków jest związanych na całe życie, bo miłość dawno przestaje być tym spoiwem.
-angelina, nie chcesz wyjść za mąż?
-obawiam się, że nie. wiem, jak kończy się połowa małżeństw. pracuję w głównym urzędzie statystycznym.

podsumowując: idźcie rzygać tęczą gdzie indziej. niektórych mdli od tego lukru, zwłaszcza mnie cukier szkodzi, bo jestem na diecie.

/powyższa wypowiedź to wypowiedź artystyczna/

higieniczny-estetyczny luksemburg i kebab w combs la ville

wyprawa do luksemburga, który jest higieniczny-estetyczny, sprawiła, że po powrocie do paryża przeżyłam mały szok kulturowy. nagle zrobiło się tłocznie, kolorowo i zdecydowanie mniej czysto. z drugiej strony to wszystko sprawia, że paryż żyje, a luksemburg prędzej czy później się znudzi. w końcu francuzi, belgowie i niemcy dojeżdżający tam do pracy jadą tam - no właśnie - do pracy...

gdy moje tgv zbliżało się do dworca luksemburskiego, moje oczy oślepił blask nowych drogich aut na parkingu. albo tu wszyscy są cholernie bogaci albo mają tanie samochody, pomyślałam. jak mi potem wytłumaczył kolega, którego tu odwiedziłam, luksemburczycy mają jakieś specjalne zwolnienia z podatków, gdy kupują nowe auta. zmieniają je więc co cztery lata; a dwa - są tu podobno najniższe w całej europie ceny paliwa. co więcej, mój kolega wynajął na czas mojego przyjazdu także taki nowy elegancki wózek, choć ja pytałam, czemu nie wziął mini coopera... mój brat - wielki fan motoryzacji, choć który mężczyzna nie jest? ach tak, mój ojciec, ale to wyjątek potwierdzający regułę - byłby zachwycony. jednym zdaniem - luksemburg: (k)raj dla blachar.

z całego pobytu w luksemburgu najlepiej jednak zapamiętam... basen. basen kryty i odkryty z taką cudownie cieplutką wodą jak w morzu czerwonym. i te tarasy i sauny... koedukacyjne... w pewnym momencie znalazłam się w saunie z podstarzałymi nagimi niemcami, było ich około tuzina. jako jedyna odziana byłam w ręcznik, choć przypuszczam, że to oni powinni się mnie wstydzić, nie ja ich. przypuszczam, że sauna to jedyne miejsce, gdzie mogą zobaczyć na żywo młode, jędrne damskie ciała, haha.

pisałam już z przymrużeniem oka, że we francji alkoholik poczuje się jak w domu, bo pije się tu codziennie. gdy jednak zapytałam kuzyna francuza o tę codzienną częstotliwość, odpowiedział: tak, francuzi piją codziennie. ale tylko alkoholicy. w luksemburgu spożywa się średnio 15 litrów czystego alkoholu na głowie (to absolutni rekordziści w skali światowej), w polsce to 'tylko' 10 litrów. najwyraźniej bankowcy z luksemburga znieczulają się po nieudanych operacjach bankowych albo używają alkoholu do dezynfekcji zabrudzonych banknotami dłoni ;) (na prawie każdym papierku są tysiące bakterii i... kokaina).

a teraz hit: wczoraj byliśmy na kebabie. jak to w piątek wieczór, było pełno ludzi. z tłumu nagle wyłonił się... kelner. po złożeniu zamówienia czekaliśmy przy barze, popijając... czerwone wino. francja-elegancja. wino w kebabie. to możliwie chyba tylko we francji. uwielbiam takie - nomen omen - smaczki.

środa, 1 października 2014

historia z rolką papieru toaletowego w tle

Pamiętam, jak Wengerowie mieszkali w domu na obrzeżach Paryża. Zgoda, na wsi, w domu z widokiem na pole, po którym jeździły traktory, a na nich jeździli mężczyźni, a na mężczyznach kobiety. Tak, rolnicy także lubią sobie pofiglować. Raz w przyczepie przyłapano dwóch panów w gumiakach. Zadowalali się pod plandeką. Gdybyście tylko widzieli, jak w pośpiechu zapinali szelki swoich ogrodniczek. Niestety z okna  domu Wengerów nie można było tego dostrzec, co czyniło mieszkanie na wsi jeszcze nudniejszym.

Pozostawało więc pielenie ogródka, koszenie trawy i przycinanie żywopłotu. Zawsze jakąś atrakcją wydawało się nazbieranie jabłek z przydomowej jabłonki i nakarmienie nimi okolicznych koni. W pobliżu była stadnina, ale oni nie jeździli konno. Jeździli za to na rowerze, ale też nieprzesadnie za często – może dwa, trzy razy do roku. I to na stacjonarnym. Prawda jest taka, że woleli długie spacery i kolacje przed ekranem komputera. Dużo pracowali, ona jako grafik, on jako informatyk.

Mieli na posesji basen, ale z niego nie korzystali. Gdy pewnego dnia ona postanowiła go wyczyścić, stanowczo jej odradzał. Był święcie przekonany, że pływają w nim zdechłe koty. W końcu nikt z basenu nie korzystał od czterech lat, od momentu kiedy się tutaj wprowadzili. Argument z kotami wyśmiała, basen wyczyściła i nawet nalała do niego wody. Ale zanim się nagrzała, minęło lato.

Kiedyś zabrakło im papieru toaletowego. To była niedziela, a więc sklepy zamknięte. Wytrzymali bez papieru nawet w poniedziałek, bo mieli za dużo pracy, by skorzystać z toalety. Potem – gdy tylko mieli potrzebę – posiłkowali się papierem ręcznikowym, a w środę serwetkami. Środowa wyprawa do sklepu po rolkę papieru toaletowego raz na zawsze miała odmienić jej życie…

poniedziałek, 15 września 2014

francjo, ty niewierna córo

francja - jedno z pierwszych ochrzczonych państw w europie (prawie 500 lat przed polską!) jest dziś absolutnym (tak absolutnie jak absolutny był król słońce) wzorem państwa laickiego.

polska - narzekamy (w tym ja) i walczymy (nie ja) o to, by i ona również stała się świeckim państwem, gdzie dzieci nie straszy się urywaniem skrzydełek. francja, córa kościoła zmieniła się w - jak nieraz dało się usłyszeć - córę koryntu. to państwo 16 stuleci temu zapuściło swoje chrześcijańskie korzenie, które w toku dziejów były raz na jakiś czas podcinane. obecnie usychają, bo nie ma wody (święconej). dosłownie. w miejscowości, w której aktualnie mieszkam, żeby się pomodlić z innymi, trzeba poczekać na najbliższą mszę, bo tylko wtedy otwarty jest kościół... a msza jest tylko raz w miesiącu (sic!). tak, rzecz nie do pomyślenia w polsce.

we francji też tak kiedyś było...

V wiek - chrzest państwa, XVI wiek - konkordat boloński, który daje królom prawo mianowania biskupów, a więc niby większa niezależność od papieża, ale i większe powiązanie państwa z religią. średniowiecze jest dla chrześcijaństwa we francji cudowne, mimo najazdów arabów i wikingów religijne państwo ma się świetnie. powstają takie cuda architektury jak notre dame w paryżu, która zaraża wyobraźnię nie tylko victora hugo, ale i potem tysiące dzieci oglądających disneyowską wersję "dzwonnika z notre dame". średniowiecze daje też nam sorbonę i całe zastępy świętych, w tym joannę d'arc. potem, po wojnie stuletniej, nadchodzi reformacja (w tym pamiętna noc św. bartłomieja, gdy katolicy dokonują rzezi na hugenotach) oraz oświecenie stawiające na humanizm, na dodatek królowie upodobają sobie władzę absolutną (mazarin i richelieu - prawe ręce obu ludwików - byli katolickimi kardynałami). to wszystko sprawia, że powoli ludzie zaczynają wymiotować chrześcijańską religią. po rewolucji francja coraz mniej lubi się z katolicyzmem; deklaracja praw człowieka i obywatela z 1789 roku zapewnia m.in. tolerancję religijną oraz znosi przywileje kleru. w końcu w 1905 roku powstaje ustawa, która opowiada się za drastycznym zerwaniem z kościołem. państwo nie opłaca już księży, symbole religijne w miejscach publicznych są zakazane. panuje pełna wolność sumienia.

109 lat później podparyska bazylika św. dionizego (notabene patrona francji) znajduje się w niezbyt popularnej okolicy, okolicy, do której bez wątpienia możemy przyczepić łatkę "multikulti". podczas mszy bazylika nigdy nie jest wypełniona po brzegi. to już zupełnie inna francja.

nadal większość francuzów deklaruje przynależność do kościoła katolickiego, ale nie uczestniczą w katolicyzmie "aktywnie", tak jak zresztą wielu polaków, tzw. "wierzących, ale niepraktykujących". katolicyzm bowiem wiele zrobił, aby przestać być "sexy". na jego miejsce pojawia się nie tylko ateizm, jak wielu mogłoby przypuszczać, ale nowe wyznania, nowe sekty... wszak natura próżni nie znosi.

czwartek, 11 września 2014

dobre, bo polskie

przyjęło się, że polskimi produktami eksportowymi byli chopin (nie, nie chodzi mi o wódkę, we francji widziałam tylko wyborową), skłodowska-curie, jan paweł II i tak dalej.

polska jest największym eksporterem jabłek na świecie. po akcji 'jem jabłka na złość putinowi' zapewne więcej niż parę osób mogło się o tym dowiedzieć. ci, co nie wiedzieli wcześniej, leczą teraz swoją ignorancję nadmiarem cydru (promowanym zresztą nachalnie na wrzucanych zdjęciach na fb).

ale jabłka to nie wszystko, czym możemy się pochwalić. polski koncern KGHM jest niewątpliwie największym graczem, jeśli chodzi o wydobycie srebra i miedzi. (jesteśmy pierwsi na świecie w produkcji rafinowanego srebra, cokolwiek to znaczy). ponadto doganiamy francję w eksporcie drobiu. naszą gęsiną objadają się m.in. francuzi i niemcy. co zabawne (albo i nie, zależy od poczucia humoru), w polskich sklepach o gęsinę nie zawsze jest łatwo, moja mama nieraz to przeżywała, więc zadowalamy się zwykle kaczkami. (przeciętny polak je bowiem tylko 20 dag gęsiny rocznie, przy produkcji 25 000 ton! wstyd. naprawdę wolimy kurczaki na hormonach?). wszystko, co dobre w tym kraju - jak widać - idzie na eksport. (do francji wysyłamy również ślimaki, ale one akurat dobre nie są. mój wujek objada się nimi na kolację. fuu).

podobnie kilka lat temu głośno było, jak polska porcelana z wałbrzycha pojawiła się na stołach białego domu. o rany, ale chodziłam i krzyczałam wtedy podekscytowana: obama je na naszej porcelanie! (z pewnych powodów utożsamiam się z nim, mam tylko jeden punkt IQ mniej). i znowu: mamy świetną polską porcelanę, ale znalezienie jej w centrach handlowych jest niemożliwością. są tam obecne same zagraniczne wielkie marki. a urodziwe polskie modele idą jak zwykle na eksport. (btw. polska porcelana sprzedawana jest we francji m.in pod marką tasse&assiette).

nie wiem, dlaczego wśród samych polaków nasze polskie produkty nie są doceniane. są za drogie? nie przesadzajmy. podobno wittchen jakościowo nie różni się wiele od prady, a jest o niebo tańszy, wiadomo - prada to megamarka, ale... i tu sprawdza się przysłowie: 'cudze chwalicie, swego nie znacie...'. ja od dawna wyznaję zasadę, że wolę dać zarobić polakom, nawet jeśli szyją w azji. śmigam ubrana w solarze, zaglądam też do tatuuma i simple. nie gardzę ryłko, ostatnio nawet kupiłam szpilki w kazarze. gdy pracowałam w sklepie online z odzieżą nasze produkty z polskich, łódzkich szwalni były niewiele droższe od chińszczyzny i o niebo lepszej jakości, ale polacy i tak woleli kupować chiński czy bangladeszowy chłam.

wiem, wiem - polskie marki są droższe niż sieciówkowe megamodne i megagówniane zary i haemy - podobnie jak gęsina jest droższa od kurczaka z kfc - ale... ale... skoro polacy zmusili się do jedzenia jabłek, to może zaserwują sobie polską dobrą gęś na boże narodzenie, tak dla odmiany, tym razem nie na złość putinowi, ale na przekór... sobie?

sobota, 6 września 2014

jesteś antysemitą? nie idź do ołtarza do marszu mendelsona

wizyta w muzeum nissim de camondo w paryżu wyrwała mnie z dotychczasowych przekonań, a raczej (już nie)aktualnego stanu wiedzy. otóż, ludność żydowska była w polsce jak gdyby osobnym stanem, żydzi mieli własne prawa i przywileje. zakładałam, że w całej europie (czyli we francji też) było podobnie. jednak, gdy się dowiedziałam, że dom, który obecnie stanowi wspomniane muzeum, należał do hrabiego żyda, to mocno (tak mocno jak wczorajsza whiskey) się zdziwiłam.

... ale że we francji wszystko jest możliwe (np. żona króla słońce miała dziecko z czarnoskórym karłem, kazirodztwo nie jest ścigane prawnie, rodziny mitteranda - który prowadził podwójne życie - spotkały się dopiero na jego pogrzebie), to i nobilitacja żydów nie wydała mi się ostatecznie czymś niespotykanym. w końcu zapewne wystarczyło się wżenić w katolicką rodzinę albo zwyczajnie przechrzcić... nie potrzeba więc zbędnie gadać, że bogaci żydzi mogli sobie tytuły po prostu kupić. choć oczywiście mogli.

w polsce żydzi również mogli być szlachcicami. w pierwszej połowie XVI wieku szlachcicem został nawet żyd (michał ezofowicz), który wcale nie zmienił swojej religii!

ciekawy jest fakt, że żydzi tradycyjnie nie nosili nazwisk i dopiero w XVIII wieku cesarz Józef II nadał im nazwiska, przeważnie oczywiście niemieckie, stąd epstein, einstein to nazwiska z dużym prawdopodobieństwem żydowskie itd. w polsce zaś żydzi przyjmowali nazwiska albo po zaprzyjaźnionych katolickich rodach albo po imionach ojców, stąd nazwiska jakubowski, abramowicz to nazwiska typowo żydowskie. to tłumaczy, dlaczego roman abramowicz wydaje mi się przystojny, mimo że mam niechęć do rosyjskich twarzy (męskich, kobiety są piękne). typowo żydowskie nazwisko to także levine (ach ten adam levine). w polskiej odmianie: lewiński. żydzi przyjmowali również nazwiska po miesiącach i dniach, kiedy byli chrzczeni (np. majewski, kwieciński, niedzielski), ich nowe  nazwiska wyrażały również, że byli noeofitami, a więc: nawrocki (nawrócony), krzyżanowski itp. przyjmowali też nazwiska po miejscowościach, np. słynny izrael poznański, łódzki fabrykant, wielka postać z okresu przemysłowego rozkwitu łodzi.

wielu antysemitom radziłabym pogrzebać, zamiast w majtach, w swojej genealogii, aby upewnili się, czy przypadkiem nie mają żydowskich korzeni... (w końcu przed wojną 10% ludności w polsce to byli żydzi). mój kolega w ten sposób znalazł powód, dlaczego ma duży nos... antysemitom odradziłabym także robienia zakupów w superpharm założonej przez kanadyjskich żydów oraz, żeby zapomnieli o marszu do ołtarza w rytm muzyki mendelsona...

*
motyw polski we francji (ojciec właścicielki jest polakiem o mojżeszowych korzeniach):
tasse&assiette

czwartek, 4 września 2014

jestem wzrokowcem i to lubię

D to atrakcyjna kobieta, która mimo że jest szczupła, ma ładny odcień farbowanych włosów, piękne zielone oczy i średniej wielkości nos, nadal uznaje się za brzydką. 20 lat temu była gruba i miała nie nos, ale nochal. taki nochal, że szok, z samych jej opowieści zaczynasz wierzyć, że musiała straszyć swoim wyglądem małe dzieci i dorosłych. rodzice jej wmawiali, że jest brzydka, głupia itd. gdy D dorosła, opuściła nie tylko dom rodzinny, ale i ojczyznę. jak schudła, poddała się operacji plastycznej nosa. dziś śmiało można powiedzieć, że jak na 40-stkę jest niezłą laską. mimo to ma mnóstwo kompleksów na punkcie swojego wyglądu.

mówi się, że miłość jest ślepa. nie, wcale nie jest, bo naszych partnerów na początku wybieramy wzrokiem. dlaczego piłkarze, biznesmeni, politycy i inne wpływowe osoby mają u swojego boku piękne partnerki? nie tylko dlatego, że mogą, bo kobiety są łase na kasę (co niestety jest w b. dużej mierze prawdą). nie od dziś wiadomo, że piękne kobiety dodają też prestiżu. poza tym osoby ładniejsze niewątpliwie wydają się mądrzejsze, bo mają regularniejsze rysy w przeciwieństwie do pokrzywionych twarzy, które kojarzą się z upośledzeniem umysłowym. 

ale tutaj nie chodzi wcale o sam przyjemny dla oka wygląd, podbudowanie ego ładną partnerką i wrażenie mądrości, ale o coś jeszcze. mianowicie osoby ładne, które zawsze były ładne, od małego, mają bez dwóch zdań, lepszą psychikę. dlaczego? ktoś, kto był od małego wyśmiewany przez kolegów z klasy za ogromne okulary, ktoś, kogo nigdy nikt na dyskotece szkolnej nie zapraszał do tańca, nawet jeśli w życiu dorosłym okaże się cudownym przykładem przeobrażenia się brzydkiego kaczątka w łabędzia, nadal będzie miał psychikę szpetnego, pogardzanego trola. a weź tu wytrzymaj z osobą, która ma milion kompleksów, jest wstydliwa i nieśmiała, nie wierzy we własne siły...

są na tym świecie osoby, które wcale nie są klasycznie piękne, ale emanują takim wdziękiem, że trudno przejść obok nich obojętnie. to muszą być osoby, które były kochane przez rodziców, mówiono im, że są mądre i piękne, poświęcano im dużo uwagi, słuchano, po prostu - kochano. takie osoby też są piękne :)