poniedziałek, 26 sierpnia 2013

mój fiś miś

jedna rzecz mnie zastanawia. ten blog nie jest poświęcony moim myślom głębszym niż kałuża, bo sama raczej nie znoszę wynurzeń innych, ale... mam małego fisia na punkcie Żydów. pisałam o nich licencjat, mieszkałam (zdecydowanie nie celowo, stare Bałuty to nie jest najprzyjemniejsza okolica) w Łodzi przez rok na terenie byłego getta. potem zaczęłam się uczyć hebrajskiego. za miesiąc jadę pierwszy raz w życiu do Izraela. ktoś z mojej rodziny był sprawiedliwym i jestem z tego cholernie dumna. sama nie wiem, skąd się wzięły we mnie te zainteresowania, jak ktoś się mnie pyta, to nie potrafię odpowiedzieć.

do czego zmierzam, poza tym, że do łóżka (bo niebawem moja pora spać)? otóż, blog ten prowadzę dla siebie. (podobnie zresztą jest z twitterem). poza moją kuzynką nikt raczej o nim nie wie. to taki mój wirtualny notatnik i tyle. ale: przejrzałam dzisiaj statystyki blogowe i w ostatnim tygodniu najwięcej (prawie wszystkie) wejść miał z... Izraela. jak to możliwe? nic nigdy tu nie pisałam o moim fisiu ani nawet ani jednej litery hebrajskiej nie użyłam (bo tego jeszcze na kompie nie potrafię robić - ale to inna sprawa). mój krakowski kolega powiedziałby: "to przeznaczenie", a ja tylko zapytam: "ale o co chodzi?"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz