poniedziałek, 28 lipca 2014

male man - a short story about what I like about men


this is Andrew's version of my stay in France:

Angelina encounters a farmer who drives a tractor.
- come on and sit on my lap.
- no, i don't know you. i'm not fond of sitting on strangers' laps.
- sit down, bitch!
Angelina does what she is told.

THE END.

niedziela, 27 lipca 2014

rodzinny spęd (bydła) ;)

wczoraj w domu było nas 22 osoby. grill. piękna pogoda. jeden kuzyn przyszedł z dziewczyną, drugi z chłopakiem. narcystyczne oczekiwania mojego ojca zostały zaspokojone, gdy pochwalił nam się, że za swoją najnowszą fryzurę zapłacił u jagi hupało 300 złotych. wujek stwierdził, że ojciec cięty był chyba złotymi nożyczkami, ja - że laskę miał chyba w cenie gratis. tyle wzbudziło to zainteresowania wokół jego osoby, że ojciec uznał, że częściej będzie korzystał z ultradrogich usług jadzi.

chłopak kuzyna to osobowość telewizyjna, nie oglądam tv, więc nie miałam świadomości, dopóki po jego wyjściu mnie o tym nie poinformowano. facet ma sporą wiedzę i IQ, chce błyszczeć, być w środku zainteresowania, ale u nas w rodzinie jest za dużo podobnych jemu narcyzów, bo spijali każde wyważane przezeń słowo. moja matka - jak na fankę gejów przystało - zachwycała się jego wyglądem. narzeczona brata stwierdziła, że niejedna laska pozazdrościłaby mu tak starannie wydepilowanych brwi, ale tyłek jego już jej nie zachwycił. gdy udawał się na papierosa, oznajmił, że to jego ostatni. "ale mam cygara" - dodał. po chwili wszyscy, chociaż na chwilę, stali w kolejce po zaciągnięcie się jego cygarami. ktoś jednak stwierdził, że kubańskie lepsze.

po 22.00 zaczęłam szukać rodziców, trochę sobie popili, znalazłam ich na ulicy. powiedziałam mamie, że to my - ich dzieci powinniśmy pić, a nie niańczyć rodziców, którzy znikają gdzieś po ciemku w nocy. jak się okazało - rodzice odprowadzali zrobionego wujka do domu. ot, taki rodzinny weekend.

niedziela, 20 lipca 2014

fragmenty 'patelnią w łeb'

Do spotkania tej galerii czy też muzeum, bo niektórzy z nich byli już w zaawansowanym wieku (patrz: dziadek), postaci ludzkich dzieliło go tylko wykonanie chociaż jednego telefonu. Bywały jednak chwile, takie jak dzisiaj, że potrzebował ciszy. Mógł wtedy nie myśleć o niczym, coś co – wydawałoby się – przychodzi łatwo idiotom oraz mężczyznom.

Fakt, miał fajne ciało, twarde, ale miękkie, idealne do przytulania. Niektórzy wolą jednak misie. Można je przynajmniej wyprać po ostatnim użytkowniku. To bardziej higieniczne, tak przynajmniej twierdzą użytkownicy pianek antybakteryjnych oraz starsze panny.

Sasza wziął w dłoń piłeczkę tenisową. Rzucił spojrzeniem na naścienny zegar, a potem rzucił w niego piłką. Sasza nie lubił zegarów. Wprawdzie mógł z niego zrezygnować, ale nie uważał się na tyle szczęśliwego, by nie liczyć czasu. Stukające wskazówki zegara przypominały mu, że odmierzają czas do jego śmierci. Nie pocieszała go ta myśl, zwłaszcza, że ostatnio odeszli Leon z Kasią. A wiedział dobrze, że do trzech razy sztuka. Wiedział to aż za dobrze. Dlatego rzucił piłką w zegar jeszcze raz. Ten spadł na ziemię.

- Kaja, Kaja, Kaja… – zaczął gadać sam do siebie jak w somnambulicznym zwidzie. Chodziła mu teraz po głowie w wysokich szpilkach, wbijając się nimi głęboko w jego kształtną czaszkę. Sasza nawet czaszkę miał piękną. Lepiej jednak, żeby żaden patolog nie miał okazji się o tym przekonać.

Wracając do domu, przypomniał sobie, że statystycznie to drugie małżeństwa są najbardziej udane. On był kiedyś żonaty, Marcelina również miała jedno małżeństwo za sobą. Statystyki jednak nie wspominały, czy poznanie się w okolicznościach morderstwa sprzyja rozwojowi związku czy nie.