niedziela, 29 grudnia 2013

be my date... err... raisin

a raisin is a dead grape, isn't it?

yes, it is, so:

-everyone wants to be my date.
-really? who?
-you know: frank sinatra, humphrey bogart, gene kelly...
-all of them are dead.
-you're right. even dead people want to date me.

-i'm so fucking smart and - you know - simply amazing.
-so who are you going to marry? einstein is dead.
-good point.

btw. are raisins dried white or red grapes?

rasin:
dates:

wtorek, 17 grudnia 2013

może to jej geny... może to jej krem przeciwzmarszczkowy

po rozmowie o pracę w magazynie o sztuce, lajstfajlu, modzie, smrodzie etc., uznałam, że z modą to mam tyle wspólnego, że ho ho: ze zmieniającymi się sezonowo trendami chodzącymi po wybiegu niemal nic, ale z projektantami - owszem. taka prada czy lagerfeld - oni mają swój styl, zawsze wyglądają tak samo. zupełnie jak ja.

a teraz tak a propos mojej przyszłości: gdy mnie już z chinatown wypierniczą, chcę pracować w indonezji przy prostowaniu bananów. pytanie, czy będę się wtedy czuć jak wysrany ryż?

trzy. niebawem kończę 27 lat. w pracy nowa laska dała mi 19. eks twierdzi zaś, że mam ciało 16-latki. czy powinnam w tej sytuacji napisać do clarins i zapytać, czy mogę być twarzą ich kremu przeciwzmarszczkowego, którego używam?

cztery. czy mogę biuro obsługi mojej telefonii kom. pozwać za nękanie?

poniżej focie z kolekcji paris-dallas (chanel 2013/2014)


środa, 13 listopada 2013

kura nie powinna być koszerna!

czyli koszerne = niewszystkożerne


miliony lat świetlnych na wykładach z etnologii Azji (dlaczego akurat na tych - nie wiem) doszliśmy do wniosku, że Bóg zakazał spożywać określone zwierzęta, które... jedzą inne zwierzęta, a więc skoro już mamy jeść naszych braci, to jedzmy... zwierzęta wegetarian. tak. tej wersji trzymałam się przez wiele lat, dopóki nie zaczęła mnie męczyć... kura. 

kury przecież są drapieżcami, tak jak zakazane orzeł czy struś. a mimo to kury się je, bo rabini wierzą, że - jak przystało na zwierzęta hodowlane - z pewnością karmione są roślinnymi mieszankami. dla mnie coś tu nie styka, jestem pewna, że skoro Bóg zakazał jedzenia drapieżnych ptaków, zakazał też jedzenia kury. a to, że rabini i inni zezwolili na spożywanie kur, to już nie jest wola boska (tylko kura nioska). zatem kura nie dawała mi spokoju i tak zaczęło się moje grzebanie (jak kura w ziemi) w zasadzie koszerności. 

co jeszcze jest niekoszerne? 

każdy wie, że świnia. dlaczego? bo wymaga wody, nie jest specjalnie ruchliwa, niemało je i upały znosi nie najlepiej: potrzebuje wytarzać się w błocie, ale gdzie tu błoto na pustyni? na Bliskim Wschodzie, wśród pasterzy żyjących na pustyni, takie zwierzę uznano więc za nieprzydatne. po co więc je hodować? no po co? proste? proste.

ze zgoła odmiennych względów nie je się koni, osłów i wielbłądów. to zwierzęta, bez których nie przetrwaliby bliskowschodni pasterze, a więc nie można ich zabijać na mięso, bo są przydatne człowiekowi jako środek transportu.

teraz pojawia się kwestia ryb, Bóg zakazał smażenia i pieczenia ryb pozbawionych łusek. dlaczego? wszelkie ryby, które nie mają łusek, często zawierają jad, typu: płaszczki (tak, płaszczka to też ryba), najeżyki, szkaradnice czy słynna w Japonii ryba Fugu. a po co jeść coś, co może nas otruć? banalne? banalne.

uroczekolejna cała grupa zwierząt to frutti di mare, czyli homary, krewetki, ośmiornice i inne mule. owoce morza to stworzenia, które mają za zadanie oczyszczanie wód morskich ze wszelkich brudów, krewetki na przykład żywią się padliną. kochasz owoce morza? enjoy!

zabrania się też spożywania żółwi. dlaczego? może Bóg jak spojrzał takiemu słodziakowi w oczy, to się zlitował ;) 

a dlaczego nie wolno jeść zajęcy? a czy one w ogóle mieszkają na Bliskim Wschodzie? Bóg zakazał tego, co było znane bliskowschodnim pasterzom.

owady to kolejna interesująca grupa. można jeść skaczące, czyli pasikoniki i szarańcze, a niewolno pełzających. ja też bym nigdy nie skusiła się na przykład na dżdżownicę. ryje to w ziemi i wygląda obleśnie.

chciałabym, żeby gdzieś pojawił się naukowy głos, który by usprawiedliwił biblijne zakazy żywieniowe, dlaczego jedne zwierzęta zostały uznane za koszerne, inne nie. jeżeli - tak jak jest to w przypadku owoców morza oraz ryb pozbawionych łusek - Bóg mógł mieć na względzie nasze zdrowie, to ja mu wierzę i dlatego na wszelki wypadek nie jem już krewetek ani kalamari. 

niedziela, 3 listopada 2013

w obronie hany montany

nie znam, nigdy nie oglądałam, to znaczy raz z ciekawości, gdy kolega wyznał, że jego mama ogląda. hana montana to był głupkowaty serial na disney channel, grała w nim miley cyrus główną rolę. teraz, od jakiegoś czasu, gwiazdka disneya uzdolniona bardziej wokalnie niż teatralnie, tzn. aktorsko, wypłynęła nawet w świadomości polskich wujków. a to dlatego, że niebawem skończy 21 lat, czyli w stanach będzie mogła już legalnie pić wódkę (opcjonalnie whiskey). z tej okazji też od jakiegoś już czasu szafuje swoim roznegliżowanym ciałem i panowie z magazynów opiniotwórczych nie mogą tego przeżyć, o jej hejterach na jutubie nie wspominając.

a ja na to tak: ludzie, gdybyście mieli takie ciało, też byście go nie pokazywali szerszej publice niż własny kot? gdybym ja miała takie, też bym je pokazywała, właściwie to nawet takie mam... 
miley ma ładną, acz nie wyróżniającą się twarz, ale jakie to ma znaczenie, gdy ma się takie ciało! dopóki nie obejrzałam tego teledysku: http://www.youtube.com/watch?v=My2FRPA3Gf8 uważałam, że w hollywood najlepsze kształty ma przede wszystkim anna paquin, też skądinąd z przeciętną twarzą. a obie dla mnie są megahot. angelina jolie i inne ślicznotki mogą im zazdrościć.

Miley-Cyrus-Body-Evolution-wheadshot-Lalo

wtorek, 29 października 2013

abstrachuje mnie zainspirowało

abstrachuje to trzech chłopaków, którzy tworzą zgrabne filmiki i wpuszczają je w sieć, bo nie mają humanitarnego podejścia do ryb. tu jeden z ich filmów o kobietach w związkach: http://www.youtube.com/watch?v=Xk_SAx7XQIA jeżeli tylko takie kobiety zostały, to ja panom współczuję. baby są okropne, zawsze to powtarzam. wiem, bo sama babą jestem.


niedziela, 27 października 2013

rodzina to największa porażka, jaka nam się przytrafia. inspiracja "kompleksem portnoya"

To był dom, w którym nie słuchało się radia. Za radio robiły codzienne kłótnie. Jej ciągłe pytania, jego ciągłe pretensje. A po środku ona, ich nieudane dziecko. Jedno z wielu, jedno z wielu nieudanych, bo wszystkie ich dzieci były nieudane.

Gdy wychodziła już z domu do pracy, matka pytała i konstatowała zarazem: „Wychodzisz w tym? O boże”. Wtedy ona wracała się do pokoju, grzebała w szafie i w efekcie spóźniała się do pracy.

Gdy ojciec robił zakupy, i nikt nie dostrzegł, że wchodzi do domu obładowany siatami, witał się tekstem: „Nikt nic z tych zakupów nie zje”. Oznajmiał to oczywiście tonem przekraczającym 150 decybeli. Najwyraźniej nie wiedział, że już 130 jest granicą dla człowieka drażliwą.

Matka powtarzała jej: „Nikogo nie poznasz, jak nie będziesz wychodzić z domu”. Wtedy gdy ona dostawała zaproszenie na jakąś imprezę, matka jej oznajmiała: „Nie będę cię odbierać w nocy, chcę się wyspać. Nie idziesz”.

Gdy wróciła z wakacji z promienną, opaloną skórą, ojciec powiedział: „Chyba miałaś seks, bo ci się cera poprawiła”. Gdy ona skomentowała, że dziewczyna brata zatarasowała wjazd, oświadczał: „Zazdrościsz bratu, że kogoś bzyka?” Gdy zdarzyło jej się narzekać, słyszała, „że powinna się zaspokoić palcem”.

Matka ciągle powtarzała: „Co ty byś beze mnie zrobiła”, „Ja zrobię dla ciebie wszystko”. Gdy dziewczyna chciała zmienić pracę, matka oznajmiała: „To nie jest dla ciebie”, gdy chciała zrobić prawo jazdy, słyszała: „Nie masz ciągot do samochodów. Odpuść sobie”.

Ojciec ciągle jej mówił, że mogła się uczyć matematyki, toby miała zapewnioną lepszą pracę, lepszy byt, ten sam ojciec, który gdy go o to prosiła, ani razu nie usiadł z nią nad geometrią czy rachunkiem prawdopodobieństwa.


Pewnego razu dziewczyna straciła równowagę, zachwiała się i wypadła z okna, z 10. piętra. Mieszkali na trzecim.

czwartek, 24 października 2013

pracuję w chinatown #1

klimat pracy? szef wietnamczyk zatrudnia głównie polaków, ale jest też i jeden z jego rodaków, który potrafi przede wszystkim po polsku powiedzieć „konie”, co oznacza „koniec, towar wyczerpany”. nazywamy go kuzynem. kuzyn otwiera nasz sklep, czasami się spóźnia, co tłumaczy, wskazując na zegarek, hasłami: „hotel, koleżanka” i puentuje to uśmiechem. oczywiście żartuje, ale lubi dziewczyny, bo sam wypytał już wszystkie pracownice o numer telefonu. kuzyn dużo sam mówi, a raczej mamrocze, do siebie (coś w stylu: „ajamama manaiananaiam”), nikt go nie rozumie, ale jemu to nie sprawia problemu, jest zawsze uśmiechnięty. to on dostarcza towar do naszego boksu, gdzie go pakujemy i przygotowujemy do wysyłki. kuzyn zręcznie porusza się po piętrowych regałach, wspinając się po nich jak jego niedaleka kuzynka małpa.

o tym, że chińczycy mają słabość do disco polo napisała już niejedna gazeta. raz na jakiś czas poleci na cała halę standard discopolowy albo disco italiano, jak widać, szeroka rozpiętość gatunkowa. czasami to „raz na jakiś czas” zamienia się w cały dzień... 

współpracownica używa boskich słów: "maniana", "trol", "siusiara", "bej". tym ostatnim mianem określiła ostatnio swojego narzeczonego. często też słychać radośnie rzucane "kurwa". generalnie - właściwy człowiek we właściwym miejscu, jako antropolożka i pisarka in spe mam mnóstwo obserwacji do zanotowania. lubię to.

poniedziałek, 23 września 2013

nie chcę być karmą dla kociaków

skoro najbardziej pożądani (przez ludzi i pracodawców, dajmy na to) jesteśmy, gdy stajemy się nieuchwytni, to aby osiągnąć ten wymarzony stan, wystarczy się zabić.
zrobiłam zatem, jak to się teraz z angielska mówi, "risercz", i poniżej przedstawiam kilka myśli:

1. przejrzałam strony dla samobójców, i cóż: to taka porażka, że po ich przeczytaniu dopiero mam ochotę się zabić.
2. słynna klinika minelliego w zurychu podobno uśmierca 21% ludzi, którzy wcale nie są przewlekle chorzy. pocieszające.
3. ceny w klinice minelliego zaczynają się od 4000 euro, więc nawet, żeby ze sobą skończyć zgodnie z prawem, trzeba na to zarobić. biedny człowiek nawet humanitarnie nie może zakończyć swojego życia!!!!

btw. za trzy dni wyjeżdżam na poligon. jeśli do kraju wrócę w trumnie, chcę być spalona. nie chcę być karmą dla kociaków. chociaż i tak już jestem spalona po ostatniej serii rozmów o pracę. no, ale jak nie dostanę roboty, to nici, a nawet druty, z mojego samobójstwa. fak maj lajf.

dobra strona: http://www.fmylife.com/tops/flop


piątek, 13 września 2013

lampa


niedziela, 1 września 2013

TLC to był kiedyś taki zespół

- teraz kojarzy mi się to już tyko z osobliwym kanałem TV.
zrzuty z ramówki:


a to jedna z piosenek TLC - http://www.youtube.com/watch?v=pKV8uSX2nEQ


środa, 28 sierpnia 2013

mejk lajf izje(r)

od razu uprzedzam, że absolutnie nie bawię się w hejterkę, Kasię Tusk nawet podziwiam, że ma większą oglądalnościo-czytalność (bardziej oglądalność i to jest pewnie klucz do sukcesu: żeby oglądać, nie trzeba wcale znać alfabetu, coś z czym wielu ma problem w bardziej zaawansowanej wersji, gdy na przykład chodzi o układanie liter w słowa, o ułomności w kwestii wstawiania przecinków już nawet nie wspominam) niż największe krajowe dzienniki.
ale... nazwa jej bloga sama się o to prosi.
co do samego premiera - nie znoszę tych, którzy wiecznie na niego narzekają. nie jestem fanką PO ani nigdy nie byłam, ale PO zawsze lepsze niż PIS.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

mój fiś miś

jedna rzecz mnie zastanawia. ten blog nie jest poświęcony moim myślom głębszym niż kałuża, bo sama raczej nie znoszę wynurzeń innych, ale... mam małego fisia na punkcie Żydów. pisałam o nich licencjat, mieszkałam (zdecydowanie nie celowo, stare Bałuty to nie jest najprzyjemniejsza okolica) w Łodzi przez rok na terenie byłego getta. potem zaczęłam się uczyć hebrajskiego. za miesiąc jadę pierwszy raz w życiu do Izraela. ktoś z mojej rodziny był sprawiedliwym i jestem z tego cholernie dumna. sama nie wiem, skąd się wzięły we mnie te zainteresowania, jak ktoś się mnie pyta, to nie potrafię odpowiedzieć.

do czego zmierzam, poza tym, że do łóżka (bo niebawem moja pora spać)? otóż, blog ten prowadzę dla siebie. (podobnie zresztą jest z twitterem). poza moją kuzynką nikt raczej o nim nie wie. to taki mój wirtualny notatnik i tyle. ale: przejrzałam dzisiaj statystyki blogowe i w ostatnim tygodniu najwięcej (prawie wszystkie) wejść miał z... Izraela. jak to możliwe? nic nigdy tu nie pisałam o moim fisiu ani nawet ani jednej litery hebrajskiej nie użyłam (bo tego jeszcze na kompie nie potrafię robić - ale to inna sprawa). mój krakowski kolega powiedziałby: "to przeznaczenie", a ja tylko zapytam: "ale o co chodzi?"

sobota, 10 sierpnia 2013


sobota, 16 marca 2013

na rosyjski balet idę w ciemno! russian ballet? i would love to see it on spec!


po ostatnim petersburskim balecie, na którym byłam, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, jakie są kryteria wyboru głównego solisty ;)

last time i saw the ballet of st. petersburg i realized one thing: now i know the way how the main male character is being chosen ;) he is the man of GREAT talent.


czwartek, 14 marca 2013

sobota, 2 marca 2013

Peter Paker