niedziela, 23 listopada 2014

praca...


poniedziałek, 13 października 2014

piątek, 10 października 2014

"Nie mogę wyjechać na dłużej z domu, bo mam kałuże w piwnicy"

"Nie mogę wyjechać na dłużej z domu, bo mam kałuże w piwnicy" - informuje mnie Dorota, która mieszka w domu, który - choć na wzniesieniu - podchodzi wodą, gdy pada deszcz. W piwnicy Dorota trzyma porcelanę, którą handluje. Dzisiaj znowu piwnicę podlało. Jej mąż otworzył drzwi garażowe, bo "woda wyparuje". Dorota musi warować w domu, nawet latem, gdy robi sobie urlop, bo gdyby jej zalało porcelanę, to współmałżonek nie poleci tam z mopem. W ramach troski otworzy za to drzwi garażowe.
Dzisiaj też otworzył maskę samochodu, bo w nim grzebał. Od rana, a jest już po 15.00, maska jest nadal otwarta. Podobnie z komputerami, porozkręcał je i nie zamknął, bo przecież "jeszcze będzie tam kiedyś grzebał". Samochód Doroty to prawdziwa katastrofa. Od 3,5 roku nie ma przeglądu, bo mąż twierdzi, że ich nie stać. Olała więc sprawę, auto jest zarejestrowane przecież na niego. Niestety ostatnio samochód sam stoczył się z górki, mimo że ręczny był zaciągnięty. Jest też jakaś dziura, którą płyn do chłodzenia silnika przecieka. Mąż twierdzi, że nie stać ich na naprawę, więc teraz ona musi jeździć jego autem, a więc wstaje o godzinę wcześniej rano, żeby go odwieźć na kolejkę. Mąż w Google sprawdzał, co może być nie tak z samochodem, to jego sposób. Coś poczytał, coś pooglądał w aucie i zostawił otwartą maskę.
Wracając do tematu wody - kiedyś, gdy spadło ciśnienie wody, poszedł zrobić coś z termą, niestety przekręcił kran i zakręcił go nie w tę stronę, czyli odkręcił... Dowiedzieli się o tym o 4 nad ranem, gdy Dorotę obudził szum wody. O 6 rano normalnie by wstała, bo miała poranny lot. Niestety wstała 2 godziny wcześniej, by wysuszyć piwnicę. Mąż twierdził, że woda sama wypłynie, że niech sobie jeszcze pośpi... Od tej pory Dorota nie wyjeżdża na wakacje.
Małżeństwo ciągle nie ma pieniędzy, bo Dorota rozkręca firmę i to, co zarobi, pakuje w nią dalej. Jest więc zdana na łaskę męża. Samochód jest narzędziem jej pracy, tak jak i komputer. Gdy zepsuł się drugi, ten na którym mąż gra z dziećmi, a napieprzają codziennie, bo nic innego nie robią, dzieci weszły na komputer służbowy Doroty. Mąż uważa, że nie stać ich na naprawę. Teraz dzielą więc i auto, i komputer, bo ich nie stać. W domu cała masa rzeczy nie działa, włącznie z telefonem, na którym, żeby wstukać klawisze, można sobie połamać paznokcie od wysiłku, ale przecież nie kupią nowego, bo "ich nie stać".
Mąż pochodzi z bogatej rodziny. Ojciec zmarł. Matka ma trzy mieszkania i jeden 200-metrowy dom na południu. Rodzice rozwiedli się długo przed śmiercią ojca. Ale spadek po ojcu mąż oddał matce, bo jego zdaniem to jej pieniądze, bo w jego głowie jego rodzice nigdy się nie rozwiedli. Jego matka od dwóch lat nie przyjeżdża do nich, bo doprowadzała do szału Dorotę, od przekładania jej rzeczy w szafkach (sic!) po imputowanie, że kocha się w bracie męża, bo matka męża sama zdradziła swego męża z jego bratem. Po cichu, za Doroty plecami, mąż wysyła matce po kilka tysięcy euro raz na jakiś czas. Ciekawe, przecież nie mają pieniędzy... W konfliktach z matką zawsze matka staje na pierwszym miejscu. Gdy matka do nich przyjeżdżała na długie tygodnie i przywoziła ze sobą starego, śmierdzącego psa z cieczką, Dorocie to nie odpowiadało, ale mąż powiedział, że "jest niegrzeczna i chamska", że matka ma prawo przyjeżdżać z psem, bo przecież "to jego dom".
Mąż uważa, że jest najmądrzejszy na świecie. Nawet gdy wdał się w bójkę z wyrostkami i ugryzł jednego chłopaka aż do krwi, na sugestię Doroty, że mógł się czymś zarazić, odpowiedział, że tamten chłopak "na pewno był zdrowy". Na pytanie: "Skąd wiesz?", odpowiada: "Bo ci tak mówię, na pewno był zdrowy". I tak jest ze wszystkim. Gdy prosi go, by się umył - a potrafi nie wchodzić pod prysznic przez tydzień - zwyczajnie ją ignoruje. Szkoda, że nie zauważa, że z jego strony to niegrzeczne i chamskie śmierdzieć. Na szczęście kupili jakiś czas temu duży dom, więc Dorota ma gdzie uciec, gdy zapach się roznosi.
Dom jest w totalnym nieładzie, ale gry komputerowe i telewizyjne są w ciągłym użyciu przez męża i dzieci. Dorota sama miała przykre dzieciństwo, więc nie chce go dzieciom zabierać, więc nie zachęca ich do pomocy. Poza tym nawet gdy dzieci są proszone, by np. odkurzyć, zrobią to na takie totalne odpierdol się, że sama nieraz zwracałam im uwagę. Dorota więc musi robić wszystko sama.
Oczywiście w obecności znajomych, ale także i w domu, mąż zwraca się do Doroty per "księżniczko". Wszystkie koleżanki jej zazdroszczą. Szkoda jednak, że nie traktuje jej także jak księżniczki.
Dorota oczywiście może olać wszystko, rozwieść się, podzielić majątek, ale tkwi w tym gównie, bo jej szkoda dzieci, bo religia jej zabrania, bo jej się to nie opłaca. Mówię jej, że życie ma tylko jedno, ale ona pociesza się, że - zgodnie z jej wiarą - za jakieś 20 lat przyjdzie Jezus i zabierze ją do raju. Jest świadkową Jehowy.
Zawsze uważałam, że kobiety, które płaczem i fochami wymuszają coś na mężczyznach, są porąbane. Ale one zwyczajnie są zapewne bezsilne, bo trafiły na takiego dziada, który jest tak niedojrzałym egoistą, że nie widzi nic poza czubkiem własnego penisa. Jeśli jednak istnieją mężczyźni, którzy naprawdę potrafią iść na kompromisy i szanować swoje kobiety, to trzeba ich zalać formaliną i wstawić do muzeum. Inna sprawa, że kobieta musi być niezależna finansowo, bo mężczyźni to wykorzystują, tak jak mąż Doroty. Z drugiej strony przypuszczam, że wiele kobiet nie tkwiło by w takich związkach, gdyby same miały dobre posadki...

sobota, 4 października 2014

życie na fb

najpierw zaczęło się od publikowania zdjęć dzieci. same szczęśliwe mamy i piękne pociechy. jakoś to przełknęłam, choć walczę z przeludnieniem na świecie. każdego dnia rodzi się 360 000 dzieci na naszej pięknej planecie, mniej niż połowa ludziaków tej liczby każdego dnia umiera. rachunek jest więc prosty: więcej niż dwójka dzieci na jedną śmierć, ziemia przeludni się w tym tempie baaaarrrrrdzo szybko.
-angelina, nie myślałaś o dzieciach?
-nie. walczę z przeludnieniem na ziemi.

teraz boję się wejść na fb, bo atakują mnie posty z zaręczynami i ślubami. nie to, że czuję się odrzucona, bo nikt mnie na wesela nie zaprasza, ja po prostu wiem, że połowa małżeństw nie przetrwa, a te, co przetrwają, w większości przypadków będą nieszczęśliwe, bo nie będzie ich stać na rozwód. obecnie wielu ludzie nie stać na kredyt. i to właśnie tym kredytem wielu małżonków jest związanych na całe życie, bo miłość dawno przestaje być tym spoiwem.
-angelina, nie chcesz wyjść za mąż?
-obawiam się, że nie. wiem, jak kończy się połowa małżeństw. pracuję w głównym urzędzie statystycznym.

podsumowując: idźcie rzygać tęczą gdzie indziej. niektórych mdli od tego lukru, zwłaszcza mnie cukier szkodzi, bo jestem na diecie.

/powyższa wypowiedź to wypowiedź artystyczna/

higieniczny-estetyczny luksemburg i kebab w combs la ville

wyprawa do luksemburga, który jest higieniczny-estetyczny, sprawiła, że po powrocie do paryża przeżyłam mały szok kulturowy. nagle zrobiło się tłocznie, kolorowo i zdecydowanie mniej czysto. z drugiej strony to wszystko sprawia, że paryż żyje, a luksemburg prędzej czy później się znudzi. w końcu francuzi, belgowie i niemcy dojeżdżający tam do pracy jadą tam - no właśnie - do pracy...

gdy moje tgv zbliżało się do dworca luksemburskiego, moje oczy oślepił blask nowych drogich aut na parkingu. albo tu wszyscy są cholernie bogaci albo mają tanie samochody, pomyślałam. jak mi potem wytłumaczył kolega, którego tu odwiedziłam, luksemburczycy mają jakieś specjalne zwolnienia z podatków, gdy kupują nowe auta. zmieniają je więc co cztery lata; a dwa - są tu podobno najniższe w całej europie ceny paliwa. co więcej, mój kolega wynajął na czas mojego przyjazdu także taki nowy elegancki wózek, choć ja pytałam, czemu nie wziął mini coopera... mój brat - wielki fan motoryzacji, choć który mężczyzna nie jest? ach tak, mój ojciec, ale to wyjątek potwierdzający regułę - byłby zachwycony. jednym zdaniem - luksemburg: (k)raj dla blachar.

z całego pobytu w luksemburgu najlepiej jednak zapamiętam... basen. basen kryty i odkryty z taką cudownie cieplutką wodą jak w morzu czerwonym. i te tarasy i sauny... koedukacyjne... w pewnym momencie znalazłam się w saunie z podstarzałymi nagimi niemcami, było ich około tuzina. jako jedyna odziana byłam w ręcznik, choć przypuszczam, że to oni powinni się mnie wstydzić, nie ja ich. przypuszczam, że sauna to jedyne miejsce, gdzie mogą zobaczyć na żywo młode, jędrne damskie ciała, haha.

pisałam już z przymrużeniem oka, że we francji alkoholik poczuje się jak w domu, bo pije się tu codziennie. gdy jednak zapytałam kuzyna francuza o tę codzienną częstotliwość, odpowiedział: tak, francuzi piją codziennie. ale tylko alkoholicy. w luksemburgu spożywa się średnio 15 litrów czystego alkoholu na głowie (to absolutni rekordziści w skali światowej), w polsce to 'tylko' 10 litrów. najwyraźniej bankowcy z luksemburga znieczulają się po nieudanych operacjach bankowych albo używają alkoholu do dezynfekcji zabrudzonych banknotami dłoni ;) (na prawie każdym papierku są tysiące bakterii i... kokaina).

a teraz hit: wczoraj byliśmy na kebabie. jak to w piątek wieczór, było pełno ludzi. z tłumu nagle wyłonił się... kelner. po złożeniu zamówienia czekaliśmy przy barze, popijając... czerwone wino. francja-elegancja. wino w kebabie. to możliwie chyba tylko we francji. uwielbiam takie - nomen omen - smaczki.

środa, 1 października 2014

historia z rolką papieru toaletowego w tle

Pamiętam, jak Wengerowie mieszkali w domu na obrzeżach Paryża. Zgoda, na wsi, w domu z widokiem na pole, po którym jeździły traktory, a na nich jeździli mężczyźni, a na mężczyznach kobiety. Tak, rolnicy także lubią sobie pofiglować. Raz w przyczepie przyłapano dwóch panów w gumiakach. Zadowalali się pod plandeką. Gdybyście tylko widzieli, jak w pośpiechu zapinali szelki swoich ogrodniczek. Niestety z okna  domu Wengerów nie można było tego dostrzec, co czyniło mieszkanie na wsi jeszcze nudniejszym.

Pozostawało więc pielenie ogródka, koszenie trawy i przycinanie żywopłotu. Zawsze jakąś atrakcją wydawało się nazbieranie jabłek z przydomowej jabłonki i nakarmienie nimi okolicznych koni. W pobliżu była stadnina, ale oni nie jeździli konno. Jeździli za to na rowerze, ale też nieprzesadnie za często – może dwa, trzy razy do roku. I to na stacjonarnym. Prawda jest taka, że woleli długie spacery i kolacje przed ekranem komputera. Dużo pracowali, ona jako grafik, on jako informatyk.

Mieli na posesji basen, ale z niego nie korzystali. Gdy pewnego dnia ona postanowiła go wyczyścić, stanowczo jej odradzał. Był święcie przekonany, że pływają w nim zdechłe koty. W końcu nikt z basenu nie korzystał od czterech lat, od momentu kiedy się tutaj wprowadzili. Argument z kotami wyśmiała, basen wyczyściła i nawet nalała do niego wody. Ale zanim się nagrzała, minęło lato.

Kiedyś zabrakło im papieru toaletowego. To była niedziela, a więc sklepy zamknięte. Wytrzymali bez papieru nawet w poniedziałek, bo mieli za dużo pracy, by skorzystać z toalety. Potem – gdy tylko mieli potrzebę – posiłkowali się papierem ręcznikowym, a w środę serwetkami. Środowa wyprawa do sklepu po rolkę papieru toaletowego raz na zawsze miała odmienić jej życie…

poniedziałek, 15 września 2014

francjo, ty niewierna córo

francja - jedno z pierwszych ochrzczonych państw w europie (prawie 500 lat przed polską!) jest dziś absolutnym (tak absolutnie jak absolutny był król słońce) wzorem państwa laickiego.

polska - narzekamy (w tym ja) i walczymy (nie ja) o to, by i ona również stała się świeckim państwem, gdzie dzieci nie straszy się urywaniem skrzydełek. francja, córa kościoła zmieniła się w - jak nieraz dało się usłyszeć - córę koryntu. to państwo 16 stuleci temu zapuściło swoje chrześcijańskie korzenie, które w toku dziejów były raz na jakiś czas podcinane. obecnie usychają, bo nie ma wody (święconej). dosłownie. w miejscowości, w której aktualnie mieszkam, żeby się pomodlić z innymi, trzeba poczekać na najbliższą mszę, bo tylko wtedy otwarty jest kościół... a msza jest tylko raz w miesiącu (sic!). tak, rzecz nie do pomyślenia w polsce.

we francji też tak kiedyś było...

V wiek - chrzest państwa, XVI wiek - konkordat boloński, który daje królom prawo mianowania biskupów, a więc niby większa niezależność od papieża, ale i większe powiązanie państwa z religią. średniowiecze jest dla chrześcijaństwa we francji cudowne, mimo najazdów arabów i wikingów religijne państwo ma się świetnie. powstają takie cuda architektury jak notre dame w paryżu, która zaraża wyobraźnię nie tylko victora hugo, ale i potem tysiące dzieci oglądających disneyowską wersję "dzwonnika z notre dame". średniowiecze daje też nam sorbonę i całe zastępy świętych, w tym joannę d'arc. potem, po wojnie stuletniej, nadchodzi reformacja (w tym pamiętna noc św. bartłomieja, gdy katolicy dokonują rzezi na hugenotach) oraz oświecenie stawiające na humanizm, na dodatek królowie upodobają sobie władzę absolutną (mazarin i richelieu - prawe ręce obu ludwików - byli katolickimi kardynałami). to wszystko sprawia, że powoli ludzie zaczynają wymiotować chrześcijańską religią. po rewolucji francja coraz mniej lubi się z katolicyzmem; deklaracja praw człowieka i obywatela z 1789 roku zapewnia m.in. tolerancję religijną oraz znosi przywileje kleru. w końcu w 1905 roku powstaje ustawa, która opowiada się za drastycznym zerwaniem z kościołem. państwo nie opłaca już księży, symbole religijne w miejscach publicznych są zakazane. panuje pełna wolność sumienia.

109 lat później podparyska bazylika św. dionizego (notabene patrona francji) znajduje się w niezbyt popularnej okolicy, okolicy, do której bez wątpienia możemy przyczepić łatkę "multikulti". podczas mszy bazylika nigdy nie jest wypełniona po brzegi. to już zupełnie inna francja.

nadal większość francuzów deklaruje przynależność do kościoła katolickiego, ale nie uczestniczą w katolicyzmie "aktywnie", tak jak zresztą wielu polaków, tzw. "wierzących, ale niepraktykujących". katolicyzm bowiem wiele zrobił, aby przestać być "sexy". na jego miejsce pojawia się nie tylko ateizm, jak wielu mogłoby przypuszczać, ale nowe wyznania, nowe sekty... wszak natura próżni nie znosi.

czwartek, 11 września 2014

dobre, bo polskie

przyjęło się, że polskimi produktami eksportowymi byli chopin (nie, nie chodzi mi o wódkę, we francji widziałam tylko wyborową), skłodowska-curie, jan paweł II i tak dalej.

polska jest największym eksporterem jabłek na świecie. po akcji 'jem jabłka na złość putinowi' zapewne więcej niż parę osób mogło się o tym dowiedzieć. ci, co nie wiedzieli wcześniej, leczą teraz swoją ignorancję nadmiarem cydru (promowanym zresztą nachalnie na wrzucanych zdjęciach na fb).

ale jabłka to nie wszystko, czym możemy się pochwalić. polski koncern KGHM jest niewątpliwie największym graczem, jeśli chodzi o wydobycie srebra i miedzi. (jesteśmy pierwsi na świecie w produkcji rafinowanego srebra, cokolwiek to znaczy). ponadto doganiamy francję w eksporcie drobiu. naszą gęsiną objadają się m.in. francuzi i niemcy. co zabawne (albo i nie, zależy od poczucia humoru), w polskich sklepach o gęsinę nie zawsze jest łatwo, moja mama nieraz to przeżywała, więc zadowalamy się zwykle kaczkami. (przeciętny polak je bowiem tylko 20 dag gęsiny rocznie, przy produkcji 25 000 ton! wstyd. naprawdę wolimy kurczaki na hormonach?). wszystko, co dobre w tym kraju - jak widać - idzie na eksport. (do francji wysyłamy również ślimaki, ale one akurat dobre nie są. mój wujek objada się nimi na kolację. fuu).

podobnie kilka lat temu głośno było, jak polska porcelana z wałbrzycha pojawiła się na stołach białego domu. o rany, ale chodziłam i krzyczałam wtedy podekscytowana: obama je na naszej porcelanie! (z pewnych powodów utożsamiam się z nim, mam tylko jeden punkt IQ mniej). i znowu: mamy świetną polską porcelanę, ale znalezienie jej w centrach handlowych jest niemożliwością. są tam obecne same zagraniczne wielkie marki. a urodziwe polskie modele idą jak zwykle na eksport. (btw. polska porcelana sprzedawana jest we francji m.in pod marką tasse&assiette).

nie wiem, dlaczego wśród samych polaków nasze polskie produkty nie są doceniane. są za drogie? nie przesadzajmy. podobno wittchen jakościowo nie różni się wiele od prady, a jest o niebo tańszy, wiadomo - prada to megamarka, ale... i tu sprawdza się przysłowie: 'cudze chwalicie, swego nie znacie...'. ja od dawna wyznaję zasadę, że wolę dać zarobić polakom, nawet jeśli szyją w azji. śmigam ubrana w solarze, zaglądam też do tatuuma i simple. nie gardzę ryłko, ostatnio nawet kupiłam szpilki w kazarze. gdy pracowałam w sklepie online z odzieżą nasze produkty z polskich, łódzkich szwalni były niewiele droższe od chińszczyzny i o niebo lepszej jakości, ale polacy i tak woleli kupować chiński czy bangladeszowy chłam.

wiem, wiem - polskie marki są droższe niż sieciówkowe megamodne i megagówniane zary i haemy - podobnie jak gęsina jest droższa od kurczaka z kfc - ale... ale... skoro polacy zmusili się do jedzenia jabłek, to może zaserwują sobie polską dobrą gęś na boże narodzenie, tak dla odmiany, tym razem nie na złość putinowi, ale na przekór... sobie?

sobota, 6 września 2014

jesteś antysemitą? nie idź do ołtarza do marszu mendelsona

wizyta w muzeum nissim de camondo w paryżu wyrwała mnie z dotychczasowych przekonań, a raczej (już nie)aktualnego stanu wiedzy. otóż, ludność żydowska była w polsce jak gdyby osobnym stanem, żydzi mieli własne prawa i przywileje. zakładałam, że w całej europie (czyli we francji też) było podobnie. jednak, gdy się dowiedziałam, że dom, który obecnie stanowi wspomniane muzeum, należał do hrabiego żyda, to mocno (tak mocno jak wczorajsza whiskey) się zdziwiłam.

... ale że we francji wszystko jest możliwe (np. żona króla słońce miała dziecko z czarnoskórym karłem, kazirodztwo nie jest ścigane prawnie, rodziny mitteranda - który prowadził podwójne życie - spotkały się dopiero na jego pogrzebie), to i nobilitacja żydów nie wydała mi się ostatecznie czymś niespotykanym. w końcu zapewne wystarczyło się wżenić w katolicką rodzinę albo zwyczajnie przechrzcić... nie potrzeba więc zbędnie gadać, że bogaci żydzi mogli sobie tytuły po prostu kupić. choć oczywiście mogli.

w polsce żydzi również mogli być szlachcicami. w pierwszej połowie XVI wieku szlachcicem został nawet żyd (michał ezofowicz), który wcale nie zmienił swojej religii!

ciekawy jest fakt, że żydzi tradycyjnie nie nosili nazwisk i dopiero w XVIII wieku cesarz Józef II nadał im nazwiska, przeważnie oczywiście niemieckie, stąd epstein, einstein to nazwiska z dużym prawdopodobieństwem żydowskie itd. w polsce zaś żydzi przyjmowali nazwiska albo po zaprzyjaźnionych katolickich rodach albo po imionach ojców, stąd nazwiska jakubowski, abramowicz to nazwiska typowo żydowskie. to tłumaczy, dlaczego roman abramowicz wydaje mi się przystojny, mimo że mam niechęć do rosyjskich twarzy (męskich, kobiety są piękne). typowo żydowskie nazwisko to także levine (ach ten adam levine). w polskiej odmianie: lewiński. żydzi przyjmowali również nazwiska po miesiącach i dniach, kiedy byli chrzczeni (np. majewski, kwieciński, niedzielski), ich nowe  nazwiska wyrażały również, że byli noeofitami, a więc: nawrocki (nawrócony), krzyżanowski itp. przyjmowali też nazwiska po miejscowościach, np. słynny izrael poznański, łódzki fabrykant, wielka postać z okresu przemysłowego rozkwitu łodzi.

wielu antysemitom radziłabym pogrzebać, zamiast w majtach, w swojej genealogii, aby upewnili się, czy przypadkiem nie mają żydowskich korzeni... (w końcu przed wojną 10% ludności w polsce to byli żydzi). mój kolega w ten sposób znalazł powód, dlaczego ma duży nos... antysemitom odradziłabym także robienia zakupów w superpharm założonej przez kanadyjskich żydów oraz, żeby zapomnieli o marszu do ołtarza w rytm muzyki mendelsona...

*
motyw polski we francji (ojciec właścicielki jest polakiem o mojżeszowych korzeniach):
tasse&assiette

czwartek, 4 września 2014

jestem wzrokowcem i to lubię

D to atrakcyjna kobieta, która mimo że jest szczupła, ma ładny odcień farbowanych włosów, piękne zielone oczy i średniej wielkości nos, nadal uznaje się za brzydką. 20 lat temu była gruba i miała nie nos, ale nochal. taki nochal, że szok, z samych jej opowieści zaczynasz wierzyć, że musiała straszyć swoim wyglądem małe dzieci i dorosłych. rodzice jej wmawiali, że jest brzydka, głupia itd. gdy D dorosła, opuściła nie tylko dom rodzinny, ale i ojczyznę. jak schudła, poddała się operacji plastycznej nosa. dziś śmiało można powiedzieć, że jak na 40-stkę jest niezłą laską. mimo to ma mnóstwo kompleksów na punkcie swojego wyglądu.

mówi się, że miłość jest ślepa. nie, wcale nie jest, bo naszych partnerów na początku wybieramy wzrokiem. dlaczego piłkarze, biznesmeni, politycy i inne wpływowe osoby mają u swojego boku piękne partnerki? nie tylko dlatego, że mogą, bo kobiety są łase na kasę (co niestety jest w b. dużej mierze prawdą). nie od dziś wiadomo, że piękne kobiety dodają też prestiżu. poza tym osoby ładniejsze niewątpliwie wydają się mądrzejsze, bo mają regularniejsze rysy w przeciwieństwie do pokrzywionych twarzy, które kojarzą się z upośledzeniem umysłowym. 

ale tutaj nie chodzi wcale o sam przyjemny dla oka wygląd, podbudowanie ego ładną partnerką i wrażenie mądrości, ale o coś jeszcze. mianowicie osoby ładne, które zawsze były ładne, od małego, mają bez dwóch zdań, lepszą psychikę. dlaczego? ktoś, kto był od małego wyśmiewany przez kolegów z klasy za ogromne okulary, ktoś, kogo nigdy nikt na dyskotece szkolnej nie zapraszał do tańca, nawet jeśli w życiu dorosłym okaże się cudownym przykładem przeobrażenia się brzydkiego kaczątka w łabędzia, nadal będzie miał psychikę szpetnego, pogardzanego trola. a weź tu wytrzymaj z osobą, która ma milion kompleksów, jest wstydliwa i nieśmiała, nie wierzy we własne siły...

są na tym świecie osoby, które wcale nie są klasycznie piękne, ale emanują takim wdziękiem, że trudno przejść obok nich obojętnie. to muszą być osoby, które były kochane przez rodziców, mówiono im, że są mądre i piękne, poświęcano im dużo uwagi, słuchano, po prostu - kochano. takie osoby też są piękne :)

sobota, 23 sierpnia 2014

na śniadanie zamiast mleka będą pili coca-colę...

paryż jest podobno ekstra. prawie każdy marzy, by tu przyjechać. zwłaszcza alkoholicy. bo tutaj - degustując wino codziennie - nie będą się czuć nieswojo. wino dla pijaków, tzw. jabole i inne upstrzone owocami wina, są we francji na porządku dziennym. sama oszalałam na punkcie różowego wina z marakują. (albo szaleję po nim. czy jakoś tak).

paryż jest drogi - powie każdy turysta. owszem, ale bez przesady. w japońskiej knajpce jadłam ostatnio ramen, które zostało opisane w menu jako lamen (myślałam, że to nazwa dania), a ja głupia dopiero po fakcie przypomniałam sobie, że japończcy mylą R z L. w każdym razie zamiast suchych nudli dostałam japoński rodzaj rosołu, czyli ramen. wracając jednak do głównego topiku - za 7 euro zjadłam ramen naprawdę sporych rozmiarów. za tę samą cenę i więcej można zjeść także jedno miniciastko w ekskluzywnej sieci cukierni nazwanych moim imieniem :D
jednorazówka na metro w ramach samego paryża (nie aglomeracji) to 1.70 euro. dużo, ale ja i tak jeżdżę na gapę. kartki pocztowe, które dotychczas wysłałam, bardzo się spodobały. cieszę się, bo kupiłam je na promocji (40-50 centów za sztukę).

sexshopy w rejonie pigalle nie są tak liberalne jak te w tokyo. nie można dotykać asortymentu ani cykać fotek. w tokyo bawiłyśmy się z  amerykanką sztucznymi waginami, tutaj dostałam reprymendę, gdy chciałam sfotografować robotnika i 'jego narzędzie'. przy okazji oszacowałam wielkość narzędzia mojego przyjaciela ;)

odwiedziłam także lasek buloński w celach oczywistych. (mam szacunek do najstarszego zawodu świata, bo jest to uczciwsze niż zostanie wiecznie czegoś żądającą żoną, która w zamian daje tylko cellulit i rozgotowane kluski na kolację). tańczące i krzyczące panie wyglądały na odurzone nie tylko miłością. rozmawiałam z panami, którzy je obserwowali. siostrze i jej chłopakowi nie spodobało się to. wyrwali mnie z konwersacji i oświadczyli, że mam 'szlaban na dziwki'. a ja tylko przyszłam zapytać alfonsów o pracę...

paryż to niewątpliwie miasto świrów. przed jednym już uciekałam w metrze. codziennie ktoś mnie zaczepia, przestałam więc nawet reagować i z 'je ne comprends pas' przeszłam na 'nie rozumiem', ale ludziom wiecznie coś chcącym ode mnie to nie przeszkadza i odpowiadają mi: 'do you speak english?'. jeden hindus wlepiał wzrok we mnie, namiętnie dłubiąc sobie w nosie. kiedy indziej w metrze chłopiec, przy matce, bez żenady, grzebał sobie najpierw jedną, a potem już zamaszyście dwiema rękoma w spodniach. nie mogłam opanować śmiechu. musiałam wyjść.

po dwóch tygodniach siedzenia pod paryżem stwierdziłam, że czas na (window)shopping. niestety nasza eskapada zakupowa po ekskluzywnej galerii lafayette skończyła się zakupami w sklepie ze słodyczami za 1 euro na gare de lyon (dworcu).

dumą narodową francuzów jest ich kuchnia. niestety od 2 tygodni nie uraczyłam tutaj prawdziwej francuskiej kuchni. dotychczas w dużej mierze z inicjatywy wujka francuza objadałam się chińską, japońską, meksykańską. byłam też w barze hinduskim, a w przyszłym tygodniu idziemy do restauracji portugalskiej. poza tym kuchnia francuska przepadła w zderzeniu z gotowymi produktami. kupuje się gotowe zestawy, miesza i wszystko już gotowe. niedługo więc i sami francuzi, w ślad za amerykanami, będą na śniadanie zamiast mleka pić coca-colę...

czuję się tu totalnie swojsko. nikt nikogo nie wytyka palcem, przy 20 stopniach na plusie ludzie noszą klapki, buty zimowe, kurtki zimowe, czapki oraz krótkie spodenki i t-shirty. jest luzacko. każdy nosi się jak chce. (oczywista najgorzej noszą się turyści). trochę tego luzu przydałoby się w polsce. doprawdy nie wiem zatem, jak można twierdzić, że paryż jest szykowny i sztywny. bzdura.

dzisiaj pojechaliśmy do sąsiedniego miasteczka. w drodze do chińczyka aleks z ilanem (6 lat) dzielili słuchawki od mp3. damian oznajmia z dumą wandzie: 'ilan już słucha metalu'. potem ilan już w chińskiej knajpce pyta na głos: 'dlaczego chińczycy mają inne twarze niż my?'. na koniec wracamy na 2 auta i nagle auto oliviera jadące tuż przed nami zaczyna się cofać, cofamy się więc i my oraz samochody za nami. cofa się cała ulica. ludzie wychodzą z kebabów i patrzą się na rząd cofających się aut. okazało się, że auto przed olivierem, za którym ślepo jechały wszystkie inne, także i my, zatrzymało się, gdy dojechało do słupka na środku brukowanej ulicy, ustawionego, aby nie wjeżdżać na teren starego miasta. słupek było widać, zanim skręciło się w uliczkę... co za gamoń. potem - już w mojej wyobraźni - ścigaliśmy się z olivierem, który jechał przed nami, udało nam się go prześcignąć na rondzie, jadąc środkiem po brukowanej kostce i wyprzedzając go tuż przed opuszczeniem ronda. generalnie życie z tą rodziną jest jak serial 'zwariowany świat malcolma', który dzieciaki tutaj oglądają nałogowo ;)

*
w paryżu jestem już 11 raz, jeżdżę tu od 17 lat. znam to miasto lepiej niż warszawę. pierwszy raz jednak zaczęłam je schodzić na piechotę w ramach oszczędzania na biletach na metro (w praktyce nie kupuję ich prawie wcale). już dawno odkryłam, że powierzchnia tego miasta jest 5-krotnie mniejsza niż wawy. wszystkie najważniejsze atrakcje w centralnej części miasta można obejść na piechotę w jeden dzień.

Więcej o wypadach do Paryża i w inne rejony świata na dzikikucyk.com.

polska porcelana we francji tasse&assiette

sobota, 16 sierpnia 2014

półśrodki

Gdy weszliśmy do jego mieszkania, chwilę po tym, jak tylko otworzył drzwi, zapytał z szelmowskim uśmiechem na ustach: Żono? I rozejrzał się po mieszkaniu. Żadnej żony jednak nie było. Jedyną kobietą w jego pozbawionych osobowości wnętrzach, typowych w wynajmowanych mieszkaniach, byłam ja.

Od razu spodobało mi się jego poczucie humoru. Sposób, w jaki się uśmiechał, był również uroczy: lekko zwijał język do środka, a po ułożeniu jego zębów podczas uśmiechu od razu widać było krzywy zgryz. Zupełnie jak u mojego psa. Nawet imię miał podobne do mojego psa. Ale to nie on był psem, to ja miałam być. Suką. Suką dla niego. Po to mnie tutaj przyprowadził. Po to tutaj przyszłam.

Rozłożył się na swojej kanapie i zaczął mnie instruować. Słuchałam jego rozkazów. Wyjęłam z kredensu szklanki i whiskey, z zamrażarki lód (z zamrażarki, broń Boże lodówki!). Lód znajdował się w foremkach o kwadratowych… to znaczy… sześciennych kształtach. Był bardzo wrażliwy na nieścisłości, jak przystało na ścisły umysł. Miałam już takiego kolegę, tak do bólu (dupy) ścisłego, że lepiej znał się w teorii na pisaniu ode mnie, uważał, że jeśli czytelnik znajdzie w tekście coś, co nie mieściło się w intencjach autora, to znaczy, że autor jest do kitu. Najwyraźniej nie wiedział, że fakty nie istnieją, tylko interpretacje (Nietzsche).

A propos Nietzschego, taki właśnie jest on, ten, który zaprosił mnie do siebie i z którym mogłam spełnić pewne swoje fantazje, bo już pogodziłam się z tym, że na wielką miłość nie ma co czekać. Życia nie przeczekam. Życie muszę przeżyć.

Gdy wchodziłam w dorosłość, miałam jakieś ideały. Chciałam mieć pracę, która będzie moją pasją, chciałam znaleźć ojca dla moich dzieci. Lata odbijania się od ściany zwanej rzeczywistością zweryfikowały moje podejście do świata. Zachowałam jednak coś z młodzieńczych ideałów. Jestem uczciwa i będę, bo mam to wdrukowane w osobowość od najmłodszych lat. Uczciwa wobec innych, oczywiście, bo niekoniecznie wobec samej siebie. Moje życie stało się jednym wielkim półśrodkiem, w połowie drogi do marzeń, celów. Praca na pół gwizdka, seks bez uczucia. Mojemu życiu towarzyszy smutna muzyka Philipa Glassa i Maxa Richtera.

Mówię na niego Nietzsche, bo uważa się za kogoś lepszego, gardzi masą. Wiem, że ma rację, ale nic nie mówię. Nawet gdy się z nim nie zgadzam, nie mówię nic, tylko słucham. Ma nade mną przewagę fizyczną i intelektualną, jak sam otwarcie wyzna. Ma mnie za nikogo, bo jestem nikim. Ale dzięki temu mogę, za Gombrowiczem, powiedzieć: Jestem niczym, więc mogę sobie pozwolić na wszystko.

I właśnie na to wszystko sobie pozwalam, będąc tutaj, podając mu szklankę whiskey. Dzisiaj się z nim prześpię. Nie mam ideałów. Nie ma ideałów.

Gdy uprawiamy seks (bo nie ma tu mowy o kochaniu się. Kochają się ludzie, którzy się... kochają), w tle leci mój ukochany Max Richter, jeden wielki komentarz do momentów, które do mnie przychodzą i pytają: Dlaczego? Potem on puszcza Franka Sinatrę. Śmiejemy się, gdy słyszymy Love and marriage. Bo tu nie ma żadnej love i nie będzie mowy o żadnym marriage. Dwóch cyników obleczonych własnymi ciałami. Zerżnę cię, suko – mówi.

[CENZURA]

Rano, gdy wstaje, idzie do łazienki. Nagle rozchodzi się stamtąd głośna muzyka, typowe dicho spod znaku Sabriny, wszystko jak gdyby w przyspieszonym tempie. A może tak mi się tylko wydaje, procenty jeszcze nie wyparowały? Spadłabym z krzesła ze śmiechu, gdybym nie leżała właśnie w łóżku.

Przewróciłam się na drugi bok i obudziłam. Stasiu, pensjonarko ty jedna, nigdy więcej nie zasypiaj przy pornosach!

poniedziałek, 28 lipca 2014

male man - a short story about what I like about men


this is Andrew's version of my stay in France:

Angelina encounters a farmer who drives a tractor.
- come on and sit on my lap.
- no, i don't know you. i'm not fond of sitting on strangers' laps.
- sit down, bitch!
Angelina does what she is told.

THE END.

niedziela, 27 lipca 2014

rodzinny spęd (bydła) ;)

wczoraj w domu było nas 22 osoby. grill. piękna pogoda. jeden kuzyn przyszedł z dziewczyną, drugi z chłopakiem. narcystyczne oczekiwania mojego ojca zostały zaspokojone, gdy pochwalił nam się, że za swoją najnowszą fryzurę zapłacił u jagi hupało 300 złotych. wujek stwierdził, że ojciec cięty był chyba złotymi nożyczkami, ja - że laskę miał chyba w cenie gratis. tyle wzbudziło to zainteresowania wokół jego osoby, że ojciec uznał, że częściej będzie korzystał z ultradrogich usług jadzi.

chłopak kuzyna to osobowość telewizyjna, nie oglądam tv, więc nie miałam świadomości, dopóki po jego wyjściu mnie o tym nie poinformowano. facet ma sporą wiedzę i IQ, chce błyszczeć, być w środku zainteresowania, ale u nas w rodzinie jest za dużo podobnych jemu narcyzów, bo spijali każde wyważane przezeń słowo. moja matka - jak na fankę gejów przystało - zachwycała się jego wyglądem. narzeczona brata stwierdziła, że niejedna laska pozazdrościłaby mu tak starannie wydepilowanych brwi, ale tyłek jego już jej nie zachwycił. gdy udawał się na papierosa, oznajmił, że to jego ostatni. "ale mam cygara" - dodał. po chwili wszyscy, chociaż na chwilę, stali w kolejce po zaciągnięcie się jego cygarami. ktoś jednak stwierdził, że kubańskie lepsze.

po 22.00 zaczęłam szukać rodziców, trochę sobie popili, znalazłam ich na ulicy. powiedziałam mamie, że to my - ich dzieci powinniśmy pić, a nie niańczyć rodziców, którzy znikają gdzieś po ciemku w nocy. jak się okazało - rodzice odprowadzali zrobionego wujka do domu. ot, taki rodzinny weekend.

niedziela, 20 lipca 2014

fragmenty 'patelnią w łeb'

Do spotkania tej galerii czy też muzeum, bo niektórzy z nich byli już w zaawansowanym wieku (patrz: dziadek), postaci ludzkich dzieliło go tylko wykonanie chociaż jednego telefonu. Bywały jednak chwile, takie jak dzisiaj, że potrzebował ciszy. Mógł wtedy nie myśleć o niczym, coś co – wydawałoby się – przychodzi łatwo idiotom oraz mężczyznom.

Fakt, miał fajne ciało, twarde, ale miękkie, idealne do przytulania. Niektórzy wolą jednak misie. Można je przynajmniej wyprać po ostatnim użytkowniku. To bardziej higieniczne, tak przynajmniej twierdzą użytkownicy pianek antybakteryjnych oraz starsze panny.

Sasza wziął w dłoń piłeczkę tenisową. Rzucił spojrzeniem na naścienny zegar, a potem rzucił w niego piłką. Sasza nie lubił zegarów. Wprawdzie mógł z niego zrezygnować, ale nie uważał się na tyle szczęśliwego, by nie liczyć czasu. Stukające wskazówki zegara przypominały mu, że odmierzają czas do jego śmierci. Nie pocieszała go ta myśl, zwłaszcza, że ostatnio odeszli Leon z Kasią. A wiedział dobrze, że do trzech razy sztuka. Wiedział to aż za dobrze. Dlatego rzucił piłką w zegar jeszcze raz. Ten spadł na ziemię.

- Kaja, Kaja, Kaja… – zaczął gadać sam do siebie jak w somnambulicznym zwidzie. Chodziła mu teraz po głowie w wysokich szpilkach, wbijając się nimi głęboko w jego kształtną czaszkę. Sasza nawet czaszkę miał piękną. Lepiej jednak, żeby żaden patolog nie miał okazji się o tym przekonać.

Wracając do domu, przypomniał sobie, że statystycznie to drugie małżeństwa są najbardziej udane. On był kiedyś żonaty, Marcelina również miała jedno małżeństwo za sobą. Statystyki jednak nie wspominały, czy poznanie się w okolicznościach morderstwa sprzyja rozwojowi związku czy nie.



poniedziałek, 23 czerwca 2014

ktoś jeszcze robił laskę Amerykanom? is there anyone else who gave a blowjob to the Americans?

taśmy wprost, a może raczej taśmy w bok? bowiem nie wiem, czym tu się ekscytować (poza tym, że to oczywisty skandal, że tak ważne osoby są podsłuchiwane), ale nie o moje zdanie na temat całej kwestii chodzi. mnie zastanawia stwierdzenie, że robienie laski, zdaniem Sikorskiego, to znak służalczy. przeciwnie. to znak władzy. zawsze można zacisnąć zęby ;)

dzisiaj w pracy - przy okazji rozmowy na temat wąsów - zastanawialiśmy się, czy prezydent Komorowski zgolił wąsy. chyba tak, wszak - jak uznała P - Wujek Sam pewnie woli, gdy laskę robi mu ktoś bez zbędnego owłosienia.

the newest tapes leakage revealed one interesting thing: mr Sikorski said that giving a blowjob is just an act of submission. i can't agree. that's the sign of power. one can always press the teeth together ;)

today, at work we found out that president Komorowski must have shaved his moustache off because Uncle Sam might not find the moustache pleasurable while being given a blowjob.


niedziela, 15 czerwca 2014

"ach ten zacofany islam"

kiedyś w mojej głowie pojawiło się pragnienie, by stanąć na ulicy w Teheranie, i stać tak przez kilka godzin, patrzeć na kobiety w czadorze udające się do meczetu, a w tle ma sączyć się śpiew muezinów, zupełnie jak gdybym grała w filmie. filmie zwanym moim życiem. chciałam poczuć się obco, niepewnie, a nawet niebezpiecznie. marzyła mi się też podróż do Mekki, ale jako niemuzułmance to marzenie jest mi zakazane. po podróży na Bliski Wschód trochę mi ten zapał opadł. ale nadal, gdy spotykam się z jakąś wzmianką o muzułmańskich krajach, odczuwam nostalgię za moim marzeniem. rany, ale jestem popieprzona.

przeciętny katolik (czy szerzej: chrześcijanin) lubi wspomnieć przy nadarzającej się okazji, jaki ten islam jest okrutny, niesprawiedliwy i wsteczny. są jednak sytuacje, kiedy to chrześcijańska mentalność okazuje się szczytem konserwy w porównaniu do islamu. tak, my, katolicy, możemy chodzić w spódniczkach mini, a nasz mąż nie jest naszym panem, ale to nie znaczy, że jesteśmy superliberalni. 

był kiedyś taki kraj, gdzie kobiety podejmowały studia, chodziły w spódnicach przed kolano, słuchały franka sinatry. ulice były wypełnione ludźmi takimi jak ich rówieśnicy w Europie zachodniej. ta bukolika trwała do czasu, zanim Afganistan nawiązał romans z sowietami, a potem Talibami. poniżej zdjęcie: tak właśnie wyglądały mieszkanki Kabulu w latach 70-tych. powrót do przeszłości wygląda tu jak wizja przyszłości, mimo czarno-białej fotografii. teraz to życie Afgańczyków jest czarno-białe. 


kolejny przykład to Iran - jeszcze przed rewolucją z końcem lat 70-tych kobiety otrzymały tutaj prawo głosu. szach miał ukierunkowanie prozachodnie, a potem przyszedł Chomeini. wielokrotnie zmieniał on politykę prorodzinną, jak to pięknie brzmi w naszym słowniku. zmiany te polegały to na zwiększaniu przyrostu naturalnego, to na jego zmniejszaniu w obliczu kryzysu gospodarczego. (no cóż, szyici interpretują Koran jak im wygodnie. btw. zakrywanie twarzy to też tylko interpretacja). w ten sposób przez ponad 3 dekady w Iranie legalne były: aborcja, in vitro, wazektomia, zmiana płci itepe itede, a to wszystko na koszt państwa! o legalizacji prostytucji - czyli tzw. małżeństwach tymczasowych, już nawet nie wspominam (byli jeszcze przed Holandią). a my o to w naszej superwolnej europejskiej, postępowej, prozachodniej Polsce dowalczyć się jakoś nie możemy. do stosowania wszelkich rodzajów antykoncepcji zachęcali sami ajatollahowie, podczas gdy nasz papież całkiem niedawno oświadczył, że prezerwatywy można stosować tylko w naprawdę wyjątkowych przypadkach. 3/4 Iranek używa antykoncepcji, dla porównania Europejek już tylko 2/3. W Teheranie rozwód to nic dziwnego, a studiujących kobiet jest mnóstwo, bo stanowią 65% studentów. teraz niestety władze irańskie znowu chcą pozamykać kobiety w domach, bo kraj powoli im się wyludnia.


środa, 16 kwietnia 2014

"zawsze będziemy was mieli pod dostatkiem. wasze zasoby są niewyczerpane", czyli wracając do tematu młodych i pracy w polsce

mój szef - pan vu - zdaje się myśleć, że jak ma kasę, to może wszystko, jak w tej piosence: "oooo... mogę wszystko, wszystko możliwe jest, gdy..." otóż nie bardzo. chce mi płacić za nadgodziny, bym sprzątała. wykpiłam się więc, że w piątki nie sprzątam ze względów religijnych. przeszło.

teraz jestem chora. mam temperaturę. dzwonią do mnie z pracy, bym chociaż wpadła na 3 godziny, bo klientki, czyli "dziunie nie dostaną kiecek na święta". mam przyjść dla durnych 30 paru złotych z gorączką? wtf? no tak, moje zdrowie jest gówno warte przy forsie, jaką zarobią, gdy zapakuję te 120 paczek, ważne są klientki (czytaj: ich kasa), które i tak są przez nas olewane, bo mamy 1 minutę, by odpowiedzieć na jednego mejla, pewnie niewiele mniej niż 1,5 minuty, by zapakować paczkę, itepe. ale szef płaci, to wymaga, by wszystko było zrobione na najwyższym poziomie i szybko. moim zdaniem albo jest szybko, albo jest dobrze.

ostatnio stwierdził, że wolniej pracujemy. gdy nas testował (tak, testował nas kiedyś ze stoperem w ręku), pracowałyśmy szybciej. mam więc być jak chomik na kołowrotku. zajebiste standardy pracy mają w wietnamie, nie wątpię, ale tu jest polska, i nie mam ochoty się do nich dostosowywać.

ogólnie wypełnia mnie radość jak sperma prostytutkę, gdy myślę o tym, jakie moje szefostwo ma nastawienie do nas. mogę wykonywać jakąkolwiek pracę, ale muszę mieć świadomość, że wszyscy razem na to pracujemy (szef się opierdala, marudzi i często szuka punktu zaczepienia. sam mógłby się wziąć do roboty, gdy ja choruję, ale po co, jak może mi zapłacić i dalej sobie marudzić) i ma to przekład na docenienie mnie, niekoniecznie w formie finansowej. niestety nasi pracodawcy tego nie rozumieją, bo jesteśmy łatwi do zastąpienia. i tutaj idealnie pasuje tekst z pynchona, z "wady ukrytej", gdzie doc, główny bohater, detektyw, słyszy od potentata chyba już w każdej branży, czyli od pana (pana vu;) ): "zawsze będziemy was mieli pod dostatkiem. wasze zasoby są niewyczerpane". i taka jest niestety prawda. jesteśmy tylko łatwo zastępowalnym trybikiem, maszynką do trzepania forsy i pompowania ego naszego szefa (bo im więcej kasy, tym ego większe).

jest tylko jeden sposób, by szefowie, "królowe mrówek", dowiedzieli się, że bez mrówek robotnic to oni gówno by mieli. ich kasa i koncept to za mało, by osiągnąć zysk, potrzebni są do tego pracownicy. durny tydzień protestu ludu pracującego z pewnością dałby panom do zrozumienia, że KRÓLOWA MRÓWEK NIE ISTNIEJE BEZ SWOICH ROBOTNIC. aż mi się zachciało czytać marksa.

poniedziałek, 31 marca 2014

świąt nie będzie

za 3 miesiące kończy mi się umowa o pracę, czyli wyjeżdżam do krainy nigdy nigdy, cokolwiek nią będzie (pewnie francja albo śmierć). rozpoczynam zatem proces niewydawania kasy. wydaję tylko na gumę do żucia i podpaski. i na piątkowy festiwal kizomby.

poniżej moja teoria lipnej sytuacji w polsce.

zbiorowa sraczka, że każdy ma mieć w polsce mieszkanie, spowodowała (uwaga, banał), że ludzie biorą kredyt na całe życie. niewiele więc pozostaje na beztroską radość z życia, gdy człowiek zamienia się w niewolnika korporacji. zapieprza nawet na 1,5 etatu, by spłacić kredyt, co sprawia, że bezrobocie i frustracja wśród narodu rośnie. bo skoro ktoś zasuwa za dwóch, to ten drugi siedzi w domu i płacze, że nie może znaleźć pracy w zawodzie. (ja znalazłam pracę w zawodzie, bo moja praca to jeden wielki zawód). ci, których nie stać na osławiony  kredyt ("stać mnie na kredyt, ale jestem zajebisty", najnowszy tekst na podryw: "mogę pozwolić sobie na kredyt. pójdziemy na kawę?") , siedzą na śmieciówkach, marząc o kredycie, ale tak naprawdę są w dużo lepszej pozycji, bo są WOLNI. w każdej chwili mogą wszystko rzucić i wyjechać na Bali prostować banany.

spore bezrobocie i jeszcze więcej mgr przed nazwiskiem to idealna sytuacja dla pracodawców, bo dostają tanią i wykwalifikowaną siłę roboczą. poza tym i tak już tną koszty jak mogą. w zeszłym roku dla jednej firmy natrzepałam tekstów za kilka tysięcy. PIT przyszedł mi na tysiąc coś, a ja mam przecież rachunki. szkoda, bo gdyby byli uczciwi, więcej bym otrzymała ze zwrotu. są tak bezczelni, nikogo się nie boją. i to dzieje się wszędzie, bo ten chory kraj za bardzo obciąża podatkami. sama chciałabym założyć własną działalność, ale nie mam nic odłożonego na rozkręcenie biznesu, czyli na pokrycie zajebiście wysokiego ZUS-u, wysokiego niezależnie od ilości generowanych przeze mnie pieniędzy.

modą na mieszkania stworzono niewolnictwo w tym kraju. nie chcę w tym uczestniczyć. wolę smażyć naleśniki nieopodal ciepłej plaży. słońce jest zawsze lepsze niż kredyt na mieszkanie, które i tak będzie należeć do mnie pewnie dopiero po mojej śmierci. kredyt - czyli płacenie 1/3 go bankowi, a ludzie się łudzą, że jak na kredyt, to ich. hahaha. przykro mi, moi drodzy, nie ma się co bawić w dorosłych. świąt nie będzie. czasu, który tracicie, pracując na sukces waszych szefów i jachty prezesów banków, nikt wam nie odda, a to czas jest najcenniejszy na świecie, nawet gdy płacą wam 10zł za godzinę.

to wy gracie główną rolę w waszym życiu. nikt inny. 

aha. moimi idolami są adam i hannah z serialu "girls".

PS jeżeli ponaginałam jakieś liczby, to jest to celowe. chyba. albo jestem ignorantką. w końcu polski system  edukacji jest gówniany, tak jak cały ten kraj.

środa, 26 marca 2014

jak trudno być sobą

podobno najlepsze dzieła wychodzą po śmierci, więc... może czas się zabić?

bo przecież w tym świecie mam wrażenie, że żeby coś osiągnąć niepotrzebne są ani pracowitość (mam), ani talent (wydaje mi się, że mam), tylko trzeba wiedzieć, z kim się przespać. jak to powiedział trener znajomej niedoszłej siatkarki: "w pierwszym składzie są tylko dziewczyny, które sypiają z kim trzeba". dziewczyna darowała sobie siatkówkę, wyszła za mąż za Araba. nie wiem, czy to lepsze zakończenie, ale...


poniedziałek, 24 marca 2014

hot barmanka



spójrzcie.
teraz już mam waszą uwagę, zatem:

gdybym była złośliwą hot barmanką, komunistom serwowałabym wino mussssujące musssssolini, a putinowi zaserwowałabym koktajl mołotowa (na koszt firmy)

hot barmanka pożyczona z: http://www.951thebrew.com

PS info dla znających francuski: Putin to put... put... putain.

piątek, 14 marca 2014

nie chcę już mieszkać w tym kraju. nie chcę już dla nikogo pracować.

nadzieja matką głupich, czyli to coś dla mnie - tak mi się wydawało. teraz uważam, że jak nic mi nie wyjdzie, to.. no cóż.. talentu malarskiego hitlera też nikt nie docenił i wszyscy wiemy, jak to się skończyło.



[']

mam 27 lat. to dobry wiek, by się zabić.


sobota, 1 marca 2014

make love not war smoke weed

wicia: idzie wojna. zaciągamy się do wojska?
kowalski: ja co najwyżej zaciągam się jointem.

a poważnie:
Rosja chce walczyć o demokrację na Ukrainie. to chyba żart. jeśli chodzi o 'zabawy' Rosji na Ukrainie, to doskonale wiemy, jaki 'prezent' Rosja podarowała jej w latach 30-tych. i dlatego ja naprawdę boję się tych mentalnych spadkobierców Bolszewików i Nazistów w jednym. drugi weekend spędzam przyklejona do tvp info. to, co dzisiaj było słychać z ust rosyjskich polityków, to czyste hitlerowskie przemowy. mam dużo szacunku do Rosji i Rosjan ze względu na sentyment, odziedziczony zapewne po rosyjskim życiu moich przodków. to był piękny kraj, zanim komuna go rozjechała. wyrżnięto inteligencję, o ile sama nie wyjechała (jak moja rodzina). sam Nabokov po opuszczeniu Rosji już nigdy nie napisał nic w ojczystym języku. nie modlę się od lat, ale dzisiaj chyba pomodlę się za Ukrainę i Rosjan, którzy myślą inaczej niż ich politycy. jak powiedziała pewna babcia w kolejce do lekarza: LEPSZA BYLE JAKA ZGODA NIŻ PORZĄDNA WOJNA.

niedziela, 26 stycznia 2014

justin beaver.. oops bieber. breaking news.

oh my fuck. now i know why i do not watch a shitty television. justin bieber was arrested for driving under the influnce. oh, so what? i heard about it from my sister. we both were really amused first. but it's pathetic to inform people about it in... news! almost everyone in hollywood is both % and drag user but come on why do people say "bieber was arrested" in news? does BBC do things like that?

poland, january the 23rd, prime time, news from TVN:


http://fakty.tvn24.pl/ogladaj-online,60/justin-bieber-aresztowany-za-jazde-samochodem-pod-wplywem-alkoholu,390687.html

justin bieber and chantel jeffries are having the time of their lives now ;) and our polish television realized that we people have to know about it. it's breaking news.

środa, 15 stycznia 2014

you can only have one mother

we can only have one mother, few children, few or even a dozen or so husbands. what about father? we can never be certain if our dad is our dad for real, as jews said: only mother is certain to be the kid's parent.

probably that is why some anthropologists believe that a family is the mother plus her child. which led me to the conclusion: is the only true love the love between the mum and her child? if so, i need to get pregnant someday.

niedziela, 12 stycznia 2014

Matka jest tylko jedna

Jej matka siedziała w salonie. Jak zwykle po południu przeglądała nekrologi. Miała obsesję młodości. Czytanie o śmierci w jakiś sposób ją pocieszało, ale nie przyznawała się do tego głośno. Mówiła raczej:
- Jestem już w takim wieku, że ludziom zdarza się niespodziewanie umrzeć.
- Racja. Masz już te pięć dych na karku. To połowa stulecia. Szmat czasu.
Matka skrzywiła usta, poprawiła okulary i wskazała palcem na jeden z nekrologów.
                - Kolejny Żyd. Ostatnio wielu z nich w naszym hrabstwie umiera – powiedziała – Chodź, znajdziemy ci porządnego mężczyznę. Tu takie piękne anglosaskie nazwisko: Dorchester. Pewnie jakiś lord.
                Córka pokręciła głową i zabrała się za smarowanie chleba jakąś dziwną pastą.
                - Wspierał moralnie ludność na Węgrzech. Dzielny człowiek – pokiwała głową z satysfakcją matka –  Młodzi ludzie to nie to, co kiedyś – zauważyła, lustrując córkę wzrokiem – W Europie pokończyły się już rewolucje, a teraz tacy jak ty to tylko owładnięci resztkami gorączki złota. Tylko pieniądze, a bunt przeciw złu, walka o dobro – to już się teraz nie liczy.
Córka nie odpowiedziała nic, w końcu nie usłyszała żadnego pytania. Ugryzła chleb posmarowany pastą pachnącą czosnkiem.
                - Co tak śmierdzi? – zapytała matka, po czym podniosła głowę znad gazety. Wyciągnęła swoją upierścieniowaną dłoń, by wyjąć córce z ust jej śniadanie – W ten sposób nigdy nikogo nie znajdziesz – dodała.
                Córka gdyby była swoją matką, już dawno miałaby dzieci. To było głównym problemem matki, na który skarżyła się wszystkim plotkarom z miasteczka; ubolewała, że jej pierworodna zamiast wyjść za mąż, pracuje w obskurnym hotelu.
                - Ten lord, ten Dorchester, ma jutro pogrzeb. Pójdziemy tam i może poznasz kogoś z jego rodziny, jakiegoś spadkobiercę czy coś.
                - Mamo! – powiedziała córka, bardziej stanowczo niż zwykle. Chwyciła leżącą na stole pajdę chleba z pastą czosnkową i ugryzła ją. Po chwili sięgnęła po nóż, zanurzyła go w słoiku i posmarowała kanapkę jeszcze grubszą warstwą niż poprzednia – Oto mój bunt – oznajmiła na do widzenia.
- Co? – zapytała rozkojarzonym głosem matka, ale córka już nie usłyszała, bo zniknęła w korytarzu.

piątek, 10 stycznia 2014

is there anything you hate? do you know how sigmund freud would comment on that?

"the wolf of wall street" is a well done movie, just like a steak (let's assume we don't like bloody steaks but to be frank my french uncle told me once that i was the only polish girl who has ever eaten his red steak and i enjoyed it. quite).

OK, let's back to the main subject:

i like everything about this newest martin scorsese's movie. it was funny and actors were great. leonardo dicaprio and jonah hill were brilliant. but...

i don't want to write here that i went to the cinema and watched the movie. i don't even want to make a kind of review, all i want to say is: i am sure that every man must want to have the life like characters played by dicaprio, hill and others did [who were actually a bunch of losers (i know that the story was based on a book written by real jordan belfort and people in 90's used to wear mustaches and stupid ties but come on, they really looked like assholes who were bullied at school before the grew up enough to start wearing a bow tie)].

jordan belfort had a wonderful life (i'm pretty sure he still does) and he was imprisoned for only 3 years. only 3 years for life like this? wasn't worth it? of course it was! i know this bachanalia is something that our society is supposed to comment on like that: to cross oneself... but if the truth be told... people seem to be shocked because they secretly envy them! (and it's not bad, jordan belfort's life story was really amazing but why do people try to pretend that they despise his life? it's bad. sigmund freud wouldn't approve it). so how can i comment on that? i just want to bang my head against a brick wall.

środa, 8 stycznia 2014

it's not so bad. google: top searches.

when i tak a look at the list that show our top searches of 2013 i can say: it's not so bad. here are 6 people among first 10 positions. it's amazing. we can find there: paul walker (handsome but i'm not familiar with his movies), royal baby (can you imagine there was no postcard with its face in london in july? it's outrageous ;) ), cory monteith (who is he?), oscar pistorius, nelson mandela, margaret thatcher. awesome. we are still interested in people! some of them are stars, unfortunately some of them "deserved to be (over)googled" after their death.

other searches are for instance: iphone 5s and xbox one. 
łukasz orbitowski, a polish writer, once said that even during the communist era people didn't spend so much time standing in a queue as now (and we do it to get a brand new cell phone, not toilet paper or bread. it's pathetic). 

when it comes to top searches in poland i have no idea what country i live in: what is ask.fm and nc+?

poniedziałek, 6 stycznia 2014

scena z życia rodzinnego

wracam do domu. pierwsze kroki kieruję do toalety. zazwyczaj nie zamykam drzwi (bo mam paranoję, że się poślizgnę i umrę, bo nikt mnie nie zdąży uratować). siadam na kiblu. do łazienki wchodzi siostra i coś gada, potem simba - pies, potem edgar - drugi pies, mój pies. następnie wchodzi matka i coś mówi o wypadku i pijanym motorniczym w Łodzi. na koniec do łazienki wjeżdża czołg mojego młodszego brata, a za nim - co widać przez otwarte drzwi - on sam uśmiecha się na korytarzu.

potem bawię się z braciszkiem moją świnią chrum chrum i jego 'męskimi' zabawkami: czołgiem i helikopterem, tłumaczę mu to tak: 'bo wiesz, gdy ja chodziłam do przedszkola, to nie było "ideologii gender"'. i wtedy właśnie narodził się w mojej głowie pomysł na opowieść o superświni, która jest wielka jak słoń i terroryzuje całe miasteczka, przeciwstawić jej się może tylko armia :)

na koniec robimy z braciszkiem taką akcję: otwieramy delikatnie drzwi pokoju siostry, i gdy z tableta leci 'nightmare' artiego shawa, do pokoju wchodzi świnia chrum chrum (za nią moja dłoń), następnie sunie czołg (brat pełza za nim po podłodze).

btw. kocham ten utwór: http://www.youtube.com/watch?v=-W59FzOwYIs

sobota, 4 stycznia 2014

it's a mad world

i always wanted my dream man to be kind, smart and handsome but now i've changed my mind. my expectations were too great. now i just want him NOT TO BE a cannibal or nekrophile. just be a normal guy.

if you hear from your gynecologist that you should go to the police as soon as possible that means you are dating a nekrophile. this is what i heard about a woman who ended up in a loony bin. all details are too disgusting to be shown here.

i also heard about a girl who discovered her ex boyfriend was a cannibal. she found it out while reading his book... 

stories like these really happen. creepy.

so if your boyfriend is cheating on you and he is doing it with a girl it's not so bad, if he is having an affair with a man it sucks but still it's kind of a normal thing. but if he... $%^&*(%^&*(
/what kind of world i live in/