poniedziałek, 13 października 2014

piątek, 10 października 2014

"Nie mogę wyjechać na dłużej z domu, bo mam kałuże w piwnicy"

"Nie mogę wyjechać na dłużej z domu, bo mam kałuże w piwnicy" - informuje mnie Dorota, która mieszka w domu, który - choć na wzniesieniu - podchodzi wodą, gdy pada deszcz. W piwnicy Dorota trzyma porcelanę, którą handluje. Dzisiaj znowu piwnicę podlało. Jej mąż otworzył drzwi garażowe, bo "woda wyparuje". Dorota musi warować w domu, nawet latem, gdy robi sobie urlop, bo gdyby jej zalało porcelanę, to współmałżonek nie poleci tam z mopem. W ramach troski otworzy za to drzwi garażowe.
Dzisiaj też otworzył maskę samochodu, bo w nim grzebał. Od rana, a jest już po 15.00, maska jest nadal otwarta. Podobnie z komputerami, porozkręcał je i nie zamknął, bo przecież "jeszcze będzie tam kiedyś grzebał". Samochód Doroty to prawdziwa katastrofa. Od 3,5 roku nie ma przeglądu, bo mąż twierdzi, że ich nie stać. Olała więc sprawę, auto jest zarejestrowane przecież na niego. Niestety ostatnio samochód sam stoczył się z górki, mimo że ręczny był zaciągnięty. Jest też jakaś dziura, którą płyn do chłodzenia silnika przecieka. Mąż twierdzi, że nie stać ich na naprawę, więc teraz ona musi jeździć jego autem, a więc wstaje o godzinę wcześniej rano, żeby go odwieźć na kolejkę. Mąż w Google sprawdzał, co może być nie tak z samochodem, to jego sposób. Coś poczytał, coś pooglądał w aucie i zostawił otwartą maskę.
Wracając do tematu wody - kiedyś, gdy spadło ciśnienie wody, poszedł zrobić coś z termą, niestety przekręcił kran i zakręcił go nie w tę stronę, czyli odkręcił... Dowiedzieli się o tym o 4 nad ranem, gdy Dorotę obudził szum wody. O 6 rano normalnie by wstała, bo miała poranny lot. Niestety wstała 2 godziny wcześniej, by wysuszyć piwnicę. Mąż twierdził, że woda sama wypłynie, że niech sobie jeszcze pośpi... Od tej pory Dorota nie wyjeżdża na wakacje.
Małżeństwo ciągle nie ma pieniędzy, bo Dorota rozkręca firmę i to, co zarobi, pakuje w nią dalej. Jest więc zdana na łaskę męża. Samochód jest narzędziem jej pracy, tak jak i komputer. Gdy zepsuł się drugi, ten na którym mąż gra z dziećmi, a napieprzają codziennie, bo nic innego nie robią, dzieci weszły na komputer służbowy Doroty. Mąż uważa, że nie stać ich na naprawę. Teraz dzielą więc i auto, i komputer, bo ich nie stać. W domu cała masa rzeczy nie działa, włącznie z telefonem, na którym, żeby wstukać klawisze, można sobie połamać paznokcie od wysiłku, ale przecież nie kupią nowego, bo "ich nie stać".
Mąż pochodzi z bogatej rodziny. Ojciec zmarł. Matka ma trzy mieszkania i jeden 200-metrowy dom na południu. Rodzice rozwiedli się długo przed śmiercią ojca. Ale spadek po ojcu mąż oddał matce, bo jego zdaniem to jej pieniądze, bo w jego głowie jego rodzice nigdy się nie rozwiedli. Jego matka od dwóch lat nie przyjeżdża do nich, bo doprowadzała do szału Dorotę, od przekładania jej rzeczy w szafkach (sic!) po imputowanie, że kocha się w bracie męża, bo matka męża sama zdradziła swego męża z jego bratem. Po cichu, za Doroty plecami, mąż wysyła matce po kilka tysięcy euro raz na jakiś czas. Ciekawe, przecież nie mają pieniędzy... W konfliktach z matką zawsze matka staje na pierwszym miejscu. Gdy matka do nich przyjeżdżała na długie tygodnie i przywoziła ze sobą starego, śmierdzącego psa z cieczką, Dorocie to nie odpowiadało, ale mąż powiedział, że "jest niegrzeczna i chamska", że matka ma prawo przyjeżdżać z psem, bo przecież "to jego dom".
Mąż uważa, że jest najmądrzejszy na świecie. Nawet gdy wdał się w bójkę z wyrostkami i ugryzł jednego chłopaka aż do krwi, na sugestię Doroty, że mógł się czymś zarazić, odpowiedział, że tamten chłopak "na pewno był zdrowy". Na pytanie: "Skąd wiesz?", odpowiada: "Bo ci tak mówię, na pewno był zdrowy". I tak jest ze wszystkim. Gdy prosi go, by się umył - a potrafi nie wchodzić pod prysznic przez tydzień - zwyczajnie ją ignoruje. Szkoda, że nie zauważa, że z jego strony to niegrzeczne i chamskie śmierdzieć. Na szczęście kupili jakiś czas temu duży dom, więc Dorota ma gdzie uciec, gdy zapach się roznosi.
Dom jest w totalnym nieładzie, ale gry komputerowe i telewizyjne są w ciągłym użyciu przez męża i dzieci. Dorota sama miała przykre dzieciństwo, więc nie chce go dzieciom zabierać, więc nie zachęca ich do pomocy. Poza tym nawet gdy dzieci są proszone, by np. odkurzyć, zrobią to na takie totalne odpierdol się, że sama nieraz zwracałam im uwagę. Dorota więc musi robić wszystko sama.
Oczywiście w obecności znajomych, ale także i w domu, mąż zwraca się do Doroty per "księżniczko". Wszystkie koleżanki jej zazdroszczą. Szkoda jednak, że nie traktuje jej także jak księżniczki.
Dorota oczywiście może olać wszystko, rozwieść się, podzielić majątek, ale tkwi w tym gównie, bo jej szkoda dzieci, bo religia jej zabrania, bo jej się to nie opłaca. Mówię jej, że życie ma tylko jedno, ale ona pociesza się, że - zgodnie z jej wiarą - za jakieś 20 lat przyjdzie Jezus i zabierze ją do raju. Jest świadkową Jehowy.
Zawsze uważałam, że kobiety, które płaczem i fochami wymuszają coś na mężczyznach, są porąbane. Ale one zwyczajnie są zapewne bezsilne, bo trafiły na takiego dziada, który jest tak niedojrzałym egoistą, że nie widzi nic poza czubkiem własnego penisa. Jeśli jednak istnieją mężczyźni, którzy naprawdę potrafią iść na kompromisy i szanować swoje kobiety, to trzeba ich zalać formaliną i wstawić do muzeum. Inna sprawa, że kobieta musi być niezależna finansowo, bo mężczyźni to wykorzystują, tak jak mąż Doroty. Z drugiej strony przypuszczam, że wiele kobiet nie tkwiło by w takich związkach, gdyby same miały dobre posadki...

sobota, 4 października 2014

życie na fb

najpierw zaczęło się od publikowania zdjęć dzieci. same szczęśliwe mamy i piękne pociechy. jakoś to przełknęłam, choć walczę z przeludnieniem na świecie. każdego dnia rodzi się 360 000 dzieci na naszej pięknej planecie, mniej niż połowa ludziaków tej liczby każdego dnia umiera. rachunek jest więc prosty: więcej niż dwójka dzieci na jedną śmierć, ziemia przeludni się w tym tempie baaaarrrrrdzo szybko.
-angelina, nie myślałaś o dzieciach?
-nie. walczę z przeludnieniem na ziemi.

teraz boję się wejść na fb, bo atakują mnie posty z zaręczynami i ślubami. nie to, że czuję się odrzucona, bo nikt mnie na wesela nie zaprasza, ja po prostu wiem, że połowa małżeństw nie przetrwa, a te, co przetrwają, w większości przypadków będą nieszczęśliwe, bo nie będzie ich stać na rozwód. obecnie wielu ludzie nie stać na kredyt. i to właśnie tym kredytem wielu małżonków jest związanych na całe życie, bo miłość dawno przestaje być tym spoiwem.
-angelina, nie chcesz wyjść za mąż?
-obawiam się, że nie. wiem, jak kończy się połowa małżeństw. pracuję w głównym urzędzie statystycznym.

podsumowując: idźcie rzygać tęczą gdzie indziej. niektórych mdli od tego lukru, zwłaszcza mnie cukier szkodzi, bo jestem na diecie.

/powyższa wypowiedź to wypowiedź artystyczna/

higieniczny-estetyczny luksemburg i kebab w combs la ville

wyprawa do luksemburga, który jest higieniczny-estetyczny, sprawiła, że po powrocie do paryża przeżyłam mały szok kulturowy. nagle zrobiło się tłocznie, kolorowo i zdecydowanie mniej czysto. z drugiej strony to wszystko sprawia, że paryż żyje, a luksemburg prędzej czy później się znudzi. w końcu francuzi, belgowie i niemcy dojeżdżający tam do pracy jadą tam - no właśnie - do pracy...

gdy moje tgv zbliżało się do dworca luksemburskiego, moje oczy oślepił blask nowych drogich aut na parkingu. albo tu wszyscy są cholernie bogaci albo mają tanie samochody, pomyślałam. jak mi potem wytłumaczył kolega, którego tu odwiedziłam, luksemburczycy mają jakieś specjalne zwolnienia z podatków, gdy kupują nowe auta. zmieniają je więc co cztery lata; a dwa - są tu podobno najniższe w całej europie ceny paliwa. co więcej, mój kolega wynajął na czas mojego przyjazdu także taki nowy elegancki wózek, choć ja pytałam, czemu nie wziął mini coopera... mój brat - wielki fan motoryzacji, choć który mężczyzna nie jest? ach tak, mój ojciec, ale to wyjątek potwierdzający regułę - byłby zachwycony. jednym zdaniem - luksemburg: (k)raj dla blachar.

z całego pobytu w luksemburgu najlepiej jednak zapamiętam... basen. basen kryty i odkryty z taką cudownie cieplutką wodą jak w morzu czerwonym. i te tarasy i sauny... koedukacyjne... w pewnym momencie znalazłam się w saunie z podstarzałymi nagimi niemcami, było ich około tuzina. jako jedyna odziana byłam w ręcznik, choć przypuszczam, że to oni powinni się mnie wstydzić, nie ja ich. przypuszczam, że sauna to jedyne miejsce, gdzie mogą zobaczyć na żywo młode, jędrne damskie ciała, haha.

pisałam już z przymrużeniem oka, że we francji alkoholik poczuje się jak w domu, bo pije się tu codziennie. gdy jednak zapytałam kuzyna francuza o tę codzienną częstotliwość, odpowiedział: tak, francuzi piją codziennie. ale tylko alkoholicy. w luksemburgu spożywa się średnio 15 litrów czystego alkoholu na głowie (to absolutni rekordziści w skali światowej), w polsce to 'tylko' 10 litrów. najwyraźniej bankowcy z luksemburga znieczulają się po nieudanych operacjach bankowych albo używają alkoholu do dezynfekcji zabrudzonych banknotami dłoni ;) (na prawie każdym papierku są tysiące bakterii i... kokaina).

a teraz hit: wczoraj byliśmy na kebabie. jak to w piątek wieczór, było pełno ludzi. z tłumu nagle wyłonił się... kelner. po złożeniu zamówienia czekaliśmy przy barze, popijając... czerwone wino. francja-elegancja. wino w kebabie. to możliwie chyba tylko we francji. uwielbiam takie - nomen omen - smaczki.

środa, 1 października 2014

historia z rolką papieru toaletowego w tle

Pamiętam, jak Wengerowie mieszkali w domu na obrzeżach Paryża. Zgoda, na wsi, w domu z widokiem na pole, po którym jeździły traktory, a na nich jeździli mężczyźni, a na mężczyznach kobiety. Tak, rolnicy także lubią sobie pofiglować. Raz w przyczepie przyłapano dwóch panów w gumiakach. Zadowalali się pod plandeką. Gdybyście tylko widzieli, jak w pośpiechu zapinali szelki swoich ogrodniczek. Niestety z okna  domu Wengerów nie można było tego dostrzec, co czyniło mieszkanie na wsi jeszcze nudniejszym.

Pozostawało więc pielenie ogródka, koszenie trawy i przycinanie żywopłotu. Zawsze jakąś atrakcją wydawało się nazbieranie jabłek z przydomowej jabłonki i nakarmienie nimi okolicznych koni. W pobliżu była stadnina, ale oni nie jeździli konno. Jeździli za to na rowerze, ale też nieprzesadnie za często – może dwa, trzy razy do roku. I to na stacjonarnym. Prawda jest taka, że woleli długie spacery i kolacje przed ekranem komputera. Dużo pracowali, ona jako grafik, on jako informatyk.

Mieli na posesji basen, ale z niego nie korzystali. Gdy pewnego dnia ona postanowiła go wyczyścić, stanowczo jej odradzał. Był święcie przekonany, że pływają w nim zdechłe koty. W końcu nikt z basenu nie korzystał od czterech lat, od momentu kiedy się tutaj wprowadzili. Argument z kotami wyśmiała, basen wyczyściła i nawet nalała do niego wody. Ale zanim się nagrzała, minęło lato.

Kiedyś zabrakło im papieru toaletowego. To była niedziela, a więc sklepy zamknięte. Wytrzymali bez papieru nawet w poniedziałek, bo mieli za dużo pracy, by skorzystać z toalety. Potem – gdy tylko mieli potrzebę – posiłkowali się papierem ręcznikowym, a w środę serwetkami. Środowa wyprawa do sklepu po rolkę papieru toaletowego raz na zawsze miała odmienić jej życie…