czwartek, 24 października 2013

pracuję w chinatown #1

klimat pracy? szef wietnamczyk zatrudnia głównie polaków, ale jest też i jeden z jego rodaków, który potrafi przede wszystkim po polsku powiedzieć „konie”, co oznacza „koniec, towar wyczerpany”. nazywamy go kuzynem. kuzyn otwiera nasz sklep, czasami się spóźnia, co tłumaczy, wskazując na zegarek, hasłami: „hotel, koleżanka” i puentuje to uśmiechem. oczywiście żartuje, ale lubi dziewczyny, bo sam wypytał już wszystkie pracownice o numer telefonu. kuzyn dużo sam mówi, a raczej mamrocze, do siebie (coś w stylu: „ajamama manaiananaiam”), nikt go nie rozumie, ale jemu to nie sprawia problemu, jest zawsze uśmiechnięty. to on dostarcza towar do naszego boksu, gdzie go pakujemy i przygotowujemy do wysyłki. kuzyn zręcznie porusza się po piętrowych regałach, wspinając się po nich jak jego niedaleka kuzynka małpa.

o tym, że chińczycy mają słabość do disco polo napisała już niejedna gazeta. raz na jakiś czas poleci na cała halę standard discopolowy albo disco italiano, jak widać, szeroka rozpiętość gatunkowa. czasami to „raz na jakiś czas” zamienia się w cały dzień... 

współpracownica używa boskich słów: "maniana", "trol", "siusiara", "bej". tym ostatnim mianem określiła ostatnio swojego narzeczonego. często też słychać radośnie rzucane "kurwa". generalnie - właściwy człowiek we właściwym miejscu, jako antropolożka i pisarka in spe mam mnóstwo obserwacji do zanotowania. lubię to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz