niedziela, 27 października 2013

rodzina to największa porażka, jaka nam się przytrafia. inspiracja "kompleksem portnoya"

To był dom, w którym nie słuchało się radia. Za radio robiły codzienne kłótnie. Jej ciągłe pytania, jego ciągłe pretensje. A po środku ona, ich nieudane dziecko. Jedno z wielu, jedno z wielu nieudanych, bo wszystkie ich dzieci były nieudane.

Gdy wychodziła już z domu do pracy, matka pytała i konstatowała zarazem: „Wychodzisz w tym? O boże”. Wtedy ona wracała się do pokoju, grzebała w szafie i w efekcie spóźniała się do pracy.

Gdy ojciec robił zakupy, i nikt nie dostrzegł, że wchodzi do domu obładowany siatami, witał się tekstem: „Nikt nic z tych zakupów nie zje”. Oznajmiał to oczywiście tonem przekraczającym 150 decybeli. Najwyraźniej nie wiedział, że już 130 jest granicą dla człowieka drażliwą.

Matka powtarzała jej: „Nikogo nie poznasz, jak nie będziesz wychodzić z domu”. Wtedy gdy ona dostawała zaproszenie na jakąś imprezę, matka jej oznajmiała: „Nie będę cię odbierać w nocy, chcę się wyspać. Nie idziesz”.

Gdy wróciła z wakacji z promienną, opaloną skórą, ojciec powiedział: „Chyba miałaś seks, bo ci się cera poprawiła”. Gdy ona skomentowała, że dziewczyna brata zatarasowała wjazd, oświadczał: „Zazdrościsz bratu, że kogoś bzyka?” Gdy zdarzyło jej się narzekać, słyszała, „że powinna się zaspokoić palcem”.

Matka ciągle powtarzała: „Co ty byś beze mnie zrobiła”, „Ja zrobię dla ciebie wszystko”. Gdy dziewczyna chciała zmienić pracę, matka oznajmiała: „To nie jest dla ciebie”, gdy chciała zrobić prawo jazdy, słyszała: „Nie masz ciągot do samochodów. Odpuść sobie”.

Ojciec ciągle jej mówił, że mogła się uczyć matematyki, toby miała zapewnioną lepszą pracę, lepszy byt, ten sam ojciec, który gdy go o to prosiła, ani razu nie usiadł z nią nad geometrią czy rachunkiem prawdopodobieństwa.


Pewnego razu dziewczyna straciła równowagę, zachwiała się i wypadła z okna, z 10. piętra. Mieszkali na trzecim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz