niedziela, 20 lipca 2014

fragmenty 'patelnią w łeb'

Do spotkania tej galerii czy też muzeum, bo niektórzy z nich byli już w zaawansowanym wieku (patrz: dziadek), postaci ludzkich dzieliło go tylko wykonanie chociaż jednego telefonu. Bywały jednak chwile, takie jak dzisiaj, że potrzebował ciszy. Mógł wtedy nie myśleć o niczym, coś co – wydawałoby się – przychodzi łatwo idiotom oraz mężczyznom.

Fakt, miał fajne ciało, twarde, ale miękkie, idealne do przytulania. Niektórzy wolą jednak misie. Można je przynajmniej wyprać po ostatnim użytkowniku. To bardziej higieniczne, tak przynajmniej twierdzą użytkownicy pianek antybakteryjnych oraz starsze panny.

Sasza wziął w dłoń piłeczkę tenisową. Rzucił spojrzeniem na naścienny zegar, a potem rzucił w niego piłką. Sasza nie lubił zegarów. Wprawdzie mógł z niego zrezygnować, ale nie uważał się na tyle szczęśliwego, by nie liczyć czasu. Stukające wskazówki zegara przypominały mu, że odmierzają czas do jego śmierci. Nie pocieszała go ta myśl, zwłaszcza, że ostatnio odeszli Leon z Kasią. A wiedział dobrze, że do trzech razy sztuka. Wiedział to aż za dobrze. Dlatego rzucił piłką w zegar jeszcze raz. Ten spadł na ziemię.

- Kaja, Kaja, Kaja… – zaczął gadać sam do siebie jak w somnambulicznym zwidzie. Chodziła mu teraz po głowie w wysokich szpilkach, wbijając się nimi głęboko w jego kształtną czaszkę. Sasza nawet czaszkę miał piękną. Lepiej jednak, żeby żaden patolog nie miał okazji się o tym przekonać.

Wracając do domu, przypomniał sobie, że statystycznie to drugie małżeństwa są najbardziej udane. On był kiedyś żonaty, Marcelina również miała jedno małżeństwo za sobą. Statystyki jednak nie wspominały, czy poznanie się w okolicznościach morderstwa sprzyja rozwojowi związku czy nie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz